Leszek Miller

i

Autor: Andrzej Lange Leszek Miller

Leszek Miller: Nasz wspaniały Mieszko

2016-04-20 4:00

Zakończyły się obchody 1050-lecia chrztu Polski. Doniosłą rocznicę uczczono pogańskim obrzędem palenia ognisk w całym kraju oraz zebraniem posłów i senatorów w Poznaniu. Wśród wzniosłych deklaracji dyskretnie przemilczano, że przed tysiącem lat chrzest przyjęli jedynie Mieszko i jego najbliższe otoczenie, a państwa polskiego w ogóle jeszcze nie było. Pominięto też wątek dotyczący relacji męsko-damskich z główną rolą czeskiej księżniczki Dobrawy, która ciągnącemu ją do małżeńskiej łożnicy pogańskiemu księciu miała powiedzieć: hola, hola, najpierw chrzest.  

Pomijając te drobne szczegóły, trzeba przyznać, że książę miał politycznego nosa i kalkulował słusznie. Zakładał, że przyjęcie chrześcijaństwa przyniesie mu zarówno korzyści zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Widział, że pogaństwo dogorywa i trzeba wiązać się z nową siłą, która da mu szanse na dynastyczne, gospodarcze i dyplomatyczne związki z Europą. Dostrzegał także korzyści wewnętrzne. Mieszko był szefem - jak byśmy to dzisiaj określili, federacji plemion, które miały własnych bogów, własne prawa i wartości. Taka struktura z trudem znosiła władzę jednostki i próby centralizacji. Co innego chrześcijaństwo z ujednoliconym kultem religijnym i poparciem dla władcy. Wszak książę czy król pełnił swoją misję w imieniu Boga, a to dawało mu potężną broń ideologiczną nie gorszą od siły armii. Chrzest umacniał więc pozycję Mieszka, a nowa religia pomagała ujednolicić własne społeczeństwo, choć nie bez oporu i nie od razu. Była też czynnikiem włączającym państwo księcia do europejskiej wspólnoty państw chrześcijańskich, skupionych wokół Cesarstwa Ottona I.

Szkoda, że wątki polityczne towarzyszące decyzji Mieszka, jak i późniejsze wydarzenia dotyczące świeckiej historii naszego państwa na przestrzeni 1050 lat, zniknęły z uroczystych przemówień. To jasne, że nie były zauważone przez kościelnych hierarchów, ale że umknęły uwadze najważniejszych polityków? Zamiast tego usłyszeliśmy słowa potwierdzające obopólnie korzystną i bezkonfliktową współpracę z państwem (poza oczywiście PRL) na przestrzeni wieków. A jak było naprawdę?

Zaledwie po 113 latach od chrztu Mieszka I król Bolesław Śmiały kazał ściąć biskupa krakowskiego Stanisława za mieszanie się do królewskiej polityki. Z przekazu Galla Anonima wynika, że biskup przeciwstawił się woli króla, czego władca nie mógł tolerować.

W czasie insurekcji kościuszkowskiej zrewoltowany lud Warszawy powiesił dwóch prominentnych biskupów, Józefa Kossakowskiego i Ignacego Massalskiego, za udział w spisku targowicy. Wśród stronników Katarzyny II proszących Rosję o zbrojną interwencję po uchwaleniu Konstytucji 3 maja nie brakowało duchownych, a papież Pius VI, błogosławiąc targowicę, wyraził życzenie: "aby stworzenie konfederacji stało się początkiem niewzruszonej spokojności i szczęścia Rzeczypospolitej".

Józef Piłsudski nie tylko opuścił Kościół katolicki, ale prowadził ciągłe wojny z jego przedstawicielami wkraczającymi w kompetencje władzy państwowej. Jego stosunek do biskupa polowego Stanisława Galli, którego nazwał "świnią i to plugawą", był tego najlepszym przykładem.

Różnie więc bywało z władcami i biskupami na przestrzeni dziejów i choć niewygodne fakty kryją się w głosach mniejszości, to nie warto mylić prawdy z opinią większości.

Zobacz: Leszek Miller: Rezolucja i co dalej?