Leszek Miller: Na wspólnej łodzi

2011-02-23 11:45

Tylko jeden poseł SLD głosował przeciw ustanowieniu nowego święta państwowego - Narodowego Dnia Pamięci "Żołnierzy Wyklętych". Lewica parlamentarna stanęła po stronie tych ludzi podziemia, którzy nie akceptowali wyników II wojny światowej i szykowali się do trzeciej, chcąc w jej wyniku odbudować Polskę w granicach terytorialnych z 1939 roku ("Jedna bomba atomowa, a wrócimy znów do Lwowa, druga mała, ale silna i wrócimy też do Wilna").

SLD uznał, że walka z bronią w ręku przeciwko reformie rolnej, powszechnej edukacji i granicy na Odrze i Nysie, przeciwko nowej władzy i zmianom, które ona niosła, była aktem patriotycznym i zasługującym na specjalne wyróżnienie. Co zatem powie tym Polakom, którzy za swój patriotyzm nie uważali dalszego przelewania krwi, ale ciężką pracę na rzecz odbudowy kraju z wojennej pożogi i zagospodarowania Ziem Zachodnich?

To, że obecna prawicowa większość sejmowa i władze z niej wyłonione składają hołd "żołnierzom wyklętym", bo tak jak oni traktują rezultaty II wojny światowej za klęskę, to oczywiste. Ale skoro Polska przegrała, to z jakiego powodu zajmuje Szczecin, Zieloną Górę, Wrocław, Dolny Śląsk i Pomorze Zachodnie? Co robią w polskim parlamencie reprezentanci tych regionów, a zwłaszcza przedstawiciele lewicy, która bezpieczne granice na Odrze i Nysie uważała zawsze za wielkie narodowe osiągnięcie?

>>> Wszystkie felietony Leszka Millera

Jak pisze Bronisław Łagowski, przekonanie, że Polacy nie należą do obozu zwycięzców w II wojnie światowej jest bardzo płodnym fałszem, który sprowadza umysły na manowce i rodzi szkodliwe skutki. Opinia wybitnego profesora znalazła właśnie świeże potwierdzenie. Oto Bundestag przyjął uchwałę w sprawie niemieckich wypędzonych. W dokumencie, który jest wielkim sukcesem Eriki Steinbach, żąda się ustanowienia nowego niemieckiego święta - Dnia Wypędzonych. Zrównuje się też tragiczny los ludności ze wschodnich obszarów Niemiec z pozostałymi ofiarami wojny Hitlera. Umieszcza się w nim sugestię, że Polska w wyniku najstraszliwszej z wojen znalazła się w sytuacji podobnej do III Rzeszy. Jako kraj przegrany została zmuszona do przesunięcia swych granic na zachód. W rezultacie milion Polaków zostało wypędzonych i zmuszonych do osiedlenia się z daleka od stron ojczystych.

Polskie władze nie po raz pierwszy padają ofiarą własnej polityki. Znalazły się właśnie we wspólnej łodzi dowodzonej przez panią Steinbach. Gdyby jednak chciały opuścić chybotliwą łajbę, wystarczy przywołać doniosły znak zwycięstwa - polski sztandar wzniesiony nad pokonanym Berlinem. W dniu 2 maja 1945 roku żołnierze z 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki zatknęli biało-czerwone flagi na Siegessäule, 67-metrowej kolumnie zwycięstwa w sercu faszystowskich Niemiec. Biel i czerwień powiewały też nad Bramą Brandenburską, ale obok czerwonych sztandarów radzieckich. Dla macherów nowej polityki historycznej to nie do zniesienia. Jeden z nich - dyrektor Muzeum II Wojny Światowej obwieścił niedawno, że przez ostatnie 20 lat Polacy przyjęli prawdziwy obraz wojny. Prawdziwy obraz ma polegać na wymazaniu udziału w zwycięstwie nad hitlerowskimi Niemcami symbolizowanym m.in. przez udział polskich żołnierzy w zdobyciu Berlina. Pozbyliśmy się większości naleciałości PRL - tryumfalnie ogłosił pan Machcewicz. Co za radość w Berlinie!