Pamiętając różne szarże naczelnej feministki III RP, byłem ciekaw jej reakcji w gorącej dyskusji o molestowaniu seksualnym, przemocy wobec kobiet, używanym języku i lojalności wobec znajomych. Sprawa wybuchła, kiedy znana dziennikarka opisała spotkanie z Januszem Rudnickim w warszawskiej kawiarni. Pisarz na widok wchodzącego kolegi zawołał: "Chodź, k.. już są". Przy czym to wdzięczne określenie odniósł do żurnalistki i jej koleżanki. Rozpętała się burza, która odkryła wiele zwyczajów odnoszących się nie tylko do popularnego autora, ale i środowiska. Okazało się, że obelżywy język Rudnickiego i jego prostackie zachowania były dobrze znane i tolerowane w warszawskim salonie. Co więcej, znalazły obrońców w osobach kobiet, które są pierwsze w piętnowaniu nagannych zachowań, jeśli nie dotyczą jej dobrych znajomych. I tym razem lojalność okazała się silniejsza niż przyzwoitość. W ten sposób tłumaczę sobie milczenie pani Środy, która w obliczu zaistniałej sytuacji nie wpadła w typowe dla niej oburzenie.
Oczywiście Rudnicki to nie Weinstein, a Warszawa to nie Hollywood. Niemniej mechanizmy i reakcje są podobne. Opiniotwórcze elity mają wielką skłonność do obrony własnych i atakowania cudzych autorytetów. Zostało to dostrzeżone nawet przez część środowiska feministycznego, gdzie w jednym z periodyków napisano: "Polskie feministki jeszcze niedawno mówiły o tym, że nadużycia zaczynają się już w przestrzeni języka, ale widać nie dotyczy to ich kolegów". Afera związana z wieloletnim i skandalicznym postępowaniem potężnego producenta filmowego ma rozliczne reperkusje dotyczące bez mała wszystkich środowisk. Jest lekcją i ostrzeżeniem. Także dla feministek.
Czytaj: Tak Andrzej Duda zaprosił Donalda Tuska na 11 listopada. UJAWNIONO treść zaproszeń