"Super Express": - Sprawa przejęcia przez IPN dokumentów w domu gen. Kiszczaka pobudza wyobraźnię. Wszyscy zastanawiają się, co też za kompromitujące materiały mógł tam przechowywać. Kogo mogą pogrążyć? Czy nie dajemy się ponieść emocjom?
Lech Kowalski: - W jego biografii napisałem, że to dziecię enkawudowsko-esbeckie wyrosłe na piersi największych zbrodniarzy wywodzących się z radzieckiej bezpieki. To był zawodowiec, którzy doskonale wiedział, że kiedy ten system się załamie, będzie musiał mieć jakieś zabezpieczenie.
- I je zorganizował?
- Przecież nawet tego nie ukrywał. Wielokrotnie sugerował, że ma coś, co może wielu osobom zaszkodzić. Pamięta pan, jak mówił, że oglądając telewizję, widzi tam dawną agenturę? Co więcej, proszę sobie przypomnieć, jak wypuszczał fotografie z obrad w Magdalence, na których jest choćby Michnik z kieliszkiem wódki. Coś takiego wystarczyło, żeby ludzie, z którymi dogadywał się przy okrągłym stole, wiedzieli, gdzie jest ich miejsce.
- Nie była to trochę gra z jego strony? Może nic nie miał, ale same sugestie, że może być w posiadaniu jakichś kompromitujących materiałów, robiły mu za mityczną szafę?
- Ale przecież wypuszczał też różne nagrania i filmy z Magdalenki. Jednemu czy drugiemu dziennikarzowi coś dał i sygnalizował, że ma tego więcej. Nie wiem, czemu w takich sytuacjach IPN dopuścił się zaniechania swoich obowiązków. Kiedy Kiszczak o czymś mówił lub coś pokazywał, prokuratorzy instytutu powinni się zjawić w jego domu i zadać podstawowe pytanie: czy posiada dokumenty państwowe, które powinny być zdeponowane w IPN? Gdyby to zrobiono, nie mielibyśmy dzisiaj pokątnego handlu, w którym uczestniczy jego żona.
- I co, pana zdaniem, Kiszczak trzymał w domu? Dużo się mówi o teczce TW Bolka.
- To, że tam będzie teczka "Bolka", to nic. Dla społeczeństwa to, że Wałęsa nim był, nie ulega wątpliwości. Tam będą dokumenty zupełnie innego kalibru. To nie będą odbitki trzeciej, czwartej klasy. To będą oryginały z najwyższej półki, które wstrząsną pewną grupą i pewnymi, szerzej nieznanymi sprawami.
- Co konkretnie tam będzie?
- Jestem przekonany, że będzie tam mnóstwo materiałów o okrągłym stole i o wydarzeniach go poprzedzających.
- To właśnie o ludziach, z którymi negocjował przy okrągłym stole, będą te materiały? To "kompromat" na nich chciał mieć w swojej kolekcji?
- Kiszczaka w końcówce lat 80. interesowała przede wszystkim konstruktywna opozycja, z którą się wtedy dogadywał. Gros dokumentów, które zbierał, dotyczyło właśnie ich.
- Jak te materiały potem wykorzystywał?
- Nie musiał nawet nimi szantażować. On wywoływał jakiś temat, a główne postaci opozycji przy okrągłym stole wiedziały, że w nim uczestniczyły. I tyle.
- Pana zdaniem tylko Kiszczak był takim kolekcjonerem?
- Ależ skąd! Mam za sobą wywiady z całą wierchuszką LWP i za każdym razem, kiedy doszło do jakiegoś spięcia między mną a nimi w kwestiach politycznych, to taki generał szedł do drugiego pokoju i wracał z teczką z dokumentami. Rzucał nią i mówił: "A nie mówiłem, że tak było?". Wszyscy oni mają swoje prywatne archiwa. Powiem panu więcej - na początku lat 90. byłem u wdowy po gen. Urbańczyku, który dowodził tłumieniem buntu robotników na Wybrzeżu w 1970 roku. Zabrakło mi zaledwie pięciu minut, żeby przejąć rozkaz podpisany przez gen. Jaruzelskiego dotyczący tego, jak rozprawić się z protestującymi robotnikami.
- Czyli ten rozkaz, którego poszukują historycy?
- Właśnie ten. Niestety, ktoś z domowników wywołał wdowę i nie zgodziła się wydać tego dokumentu. Ale właśnie takiej rangi dokumenty są w rękach ludzi z peerelowskiej elity.