Jakie m.in. nieprawdy zarzuca Lasek filmowi:
1) Liczba wybuchów. Jak mówi rozmówca tygodnika: - W końcowych scenach możemy usłyszeć i zobaczyć trzy wybuchy: pierwszy na skrzydle, drugi również i trzeci w kadłubie. Ale w pierwszej scenie, jeszcze przed napisami początkowymi, słychać najpierw pracujące silniki, potem huk, znów odgłos silników i na końcu uderzenie o ziemię. Czyli o dwa wybuchy za mało.
2) Tajemnicze przejęcie kontroli nad samolotem. Lasek wyraził zdziwienie, że scena, w której pilot naciska przycisk odejścia, dodaje gazu a mimo to samolot spada znalazła się w filmie. Jak wskazuje, jest to zgodne z ustaleniami jego komisji i nie można mówić o przejęciu samolotu. Scena ta ma być dowodem na niedoszkolenie pilotów, którzy powinni wiedzieć, że autopilot nie zadziała w Smoleńsku, ponieważ lotnisko nie posiadało systemu ILS.
3) Samolot stracił zasilanie 15 m nad ziemią. Byly szef PKBWL mówi, że amerykańskie badania potwierdzają, że całkowite odcięcie zasilania nastąpiło w momencie zderzenia z ziemią.
4) Polecenie Rosjanina o sprowadzenie samolotu na 50 m. Według Laska jest to świadome kłamstwo i ordynarna manipulacja, ponieważ nic nie potwierdza tego, aby taka komenda padła w pomieszczeniu kontrolerów. Jak wynika z badań jego komisji, mówili oni o zejściu na wysokość "100 metrów".
5) Umieszczenie ładunków wybuchowych w samolocie, podczas jego remontu w Rosji. Lasek twierdzi, że samolot został po powrocie dokładnie przebadany (również pod względem pirotechnicznym).
Jedynym pozytywem, dobrą stroną "Smoleńska" są dla Laska momenty, które wzruszają i chwytają za serce. Jak przyznał, było tak w momencie pokazania na ekranie archiwalnych ujęć z pierwszych dni po katastrofie, gdy żałoba wszystkich (choć na krótko) ale zjednoczyła.
Zobacz także: Pomnik Kaczyńskich to atrakcja Radomia: "To już prawie jak szlak pielgrzymi"