Nie jest przypadkiem, że na briefingu ogłaszającym „dobrowolne” wejście w koalicję z Polskim Stronnictwem Ludowym lider Kukiz’15 miał mniej więcej tak samo szczęśliwą minę jak Marek Kuchciński na konferencji oznaczającej jego dymisję.
Połknięcie Pawła Kukiza i jego ruchu przez PSL, czyli chyba najbardziej „systemową” ze wszystkich partii III RP, jest jednym z najsmutniejszych wydarzeń w polskiej polityce ostatnich lat. I to nawet dla tych, którzy Kukizowi nigdy nie kibicowali. Niezależnie od tego jak się oceniało Pawła Kukiza jako polityka, był człowiekiem, który miał szansę zakończenia marszu polskiej sceny partyjnej w kierunku wyboru ograniczonego do dwóch partii. Nie udało się. Nie jemu pierwszemu, choć on jako pierwszy zmarnował aż tak olbrzymi potencjał jakim było 20 proc. poparcia w wyborach prezydenckich. Co prawda ruch Kukiz’15 kończył się na raty, od lat. Ostatnim gwoździem do trumny jest jednak oddanie się w ręce ludowców. Cóż, niektórzy – jak Robert Biedroń – zgłupieli i pozwolili się złożyć do grobu zanim jakiekolwiek poważne nadzieje zdążyli rozbudzić.
Zarówno PiS jak i Platforma, jako ugrupowania, których pozycja nie jest niczym zagrożona, potrzebują nad sobą bata w postaci ugrupowań, które mogą im odebrać głosy i poczucie bezkarności. Bez takiego bata obie te partie się degenerują. Obrastają w Kuchcińskich, Zbonikowskich, Sikorskich i Borusewiczów. PiS ratuje od czasu do czasu przebudzenie Kaczyńskiego, który wychodzi i mówi swoim ludziom, co mają myśleć i robić. Platformy nie ratuje już chyba nic, dlatego musiała się pożegnać z władzą.
Szkoda Kukiza, szkoda nadziei jakie rozbudził, niezależnie od swoich błędów. Szkoda wyborców, którzy dali się nabrać.