Spora część Wielkiej Brytanii nadal jest w szoku. Ba! W szoku są nawet ci, którzy głosowali za Brexitem. Brytyjskie media pełne są opowieści tych, którzy posłuchali Nigela Farage'a i Borisa Johnsona i zagłosowali za wyjściem z Unii Europejskiej, a teraz żałują swojej decyzji. Mówią, że opowiedzieli się za Brexitem, ponieważ byli przekonani, że ich głos i tak nie wpłynie na wynik referendum.
Można to oczywiście zrzucić na karb ich naiwności i ignorancji, co pewnie ma jakieś uzasadnienie. Niemniej większym problemem wydaje się to, że spora część Brytyjczyków żyje w przekonaniu, że ich głos i tak nie ma żadnego znaczenia. Że ich uczestnictwo w życiu publicznym i tak nie przekłada się na decyzje polityczne. Objawia się tu kryzys demokracji przedstawicielskiej, który możemy obserwować od kilku lat w Europie. Wszystkie ruchy oburzonych, które przelały się przez nasz kontynent po kryzysie ekonomicznym, wszelkie poparcie dla radykalnych populistów z prawej strony sceny politycznej to wyraz frustracji, że elity nie działają w interesie społeczeństw, które mają reprezentować. Bunt przeciwko establishmentowi, który obserwujemy od Bułgarii i Polski przez Austrię, Francję czy Holandię po Wielką Brytanię, to wołanie obywateli na puszczy, by politycy wreszcie zaczęli słuchać tych, którzy wynieśli ich do władzy.
Oligarchizacja polityki, wpływy potężnych lobby wielkiego kapitału czy wreszcie wsobność samej sceny politycznej są w Europie faktem. I nie chodzi wyłącznie o politykę na poziomie państw narodowych, ale także na poziomie unijnym. Narzucanie Europejczykom pokryzysowego zaciskania pasa, czyli słynnej austerity, jako odpowiedzi na ekscesy rynków finansowych; karanie Greków za kryzys zadłużeniowy wywołany chciwością elit i ich kredytodawców i spisanie na straty całego pokolenia w imię interesów tych drugich - to wszystko pokazuje, jak elity odkleiły się od społeczeństw. Zwykli ludzi nie wierzą już, że polityka może robić coś dla nich. Nie wierzą, że politycy, na których głosują, będą bronić ich interesów.
Jeśli unijni przywódcy chcą, by UE się nie rozpadła, by w krajach członkowskich nie wybierano ludzi, którzy do jej destrukcji dążą, muszą wreszcie zacząć rozwiązywać problemy swoich obywateli. Do tej pory zamiast lekarstwa serwowali im bowiem truciznę w postaci neoliberalnych dogmatów ekonomicznych, które uderzały w ich dobrobyt. Nie ma się więc co dziwić, że w Europie w siłę rosną antyunijny resentyment, coraz bardziej agresywny nacjonalizm czy niechęć do "obcych". W końcu, jak mawiał klasyk, to byt określa świadomość.
Zobacz: Dr Gavin Rae: Brexit może wzmóc nastroje antyimigranckie