Król: Demokracja na bank

2016-02-01 3:00

Najgorzej w Polsce mają ci, którym żyje się nieźle, ale nerwowo. Przeciętny Polak zarabiający nieco ponad 2 tys. zł nie zdaje sobie sprawy, jakim jest szczęściarzem. Statystyki podają, że takich szczęśliwców w naszym kraju jest ok. 80 proc. Ze zrozumiałych powodów główne media nie zajmują się tymi żyjącymi w błogostanie za pół tysiąca dolarów miesięcznie, tak jak nie opisują punktualnie odjeżdżających pociągów czy psów gryzących ludzi. To się po prostu nie opłaca, zwłaszcza kiedy po dojściu do władzy PiS rozpoczęły się masowe prześladowania banków, sieci handlowych i wszelakich finansistów. Prosty człowiek tej martyrologii banksterów nie zrozumie, więc setki użytecznych dziennikarzy od wielu tygodni straszą, jakim nieszczęściem będą nowe podatki, a szczególnie bankowy. Z wyjątkiem jednego banku, i to niepolskiego, banksterzy jęczą i zawodzą. Grożą też ograniczeniem akcji kredytowej, co miałoby dotknąć całą gospodarkę.

Słynny obraz "Bitwa pod Grunwaldem" jawi się jako sielanka bitewna w porównaniu z tym, co czeka banki. Szykuje się rzeź niewiniątek bankowych i wkrótce kredyty będą na kartki, jak za PRL szynka. Gdyby na przykład wydawcy zachowywali się tak jak bankierzy, to po podwyżce cen papieru zagroziliby obniżeniem nakładów o połowę. Banki na akcji kredytowej, zwłaszcza na kredytach frankowych, zarabiają krocie. Toteż wiadomo, że bankster prędzej obetnie sobie nogę czy inny nieużywany organ, niż zrezygnuje ze sprzedaży kredytów. Szantażujące rządzących i obywateli banki, ich dziennikarze oraz Ryszard Petru obnażyli całą prawdę o III RP. Otóż w Polsce nie ma wolnego rynku, jeśli można grozić rządowi i obywatelom podwyżką cen swoich usług. Ktoś wyliczył, że gdyby tak jak banki zachowywali się producenci samochodów, to dziś najtańsze popularne auto kosztowałoby ponad 200 tys. zł. O innych produktach choćby z dziedziny elektroniki, jak telewizor, nie wspomnę, bo wytworzone w fabryce umysłu Petru osiągnęłyby ceny zawrotne. To, że w bankowości polskiej nie ma wolnego rynku, potwierdzają najwyższe w porównaniu z Europą Zachodnią opłaty za usługi i za używanie kart kredytowych. I za to odpowiadają dotychczasowe rządy, a szczególnie PO, która prowadziła "ekologiczną" politykę wobec banków. I choć w całej Europie istnieje podobny podatek bankowy, co wprowadzany ostatnio w Polsce, to nikt tam nie lamentuje i nie rozdziera szat, jak nasi banksterzy. Dotychczas obowiązywała w Polsce demokracja bankowa. Każdy rząd zachowywał się tak, jakby głosowali na niego bankowcy, finansiści i właściciele sieci handlowych. Mogły upadać kopalnie, polskie firmy budowlane w czasie boomu autostradowego i nikt się tym nie przejmował. Wystarczył tylko pomruk niezadowolenia ze strony banksterów, aby zdławić każdą dyskusję na temat podatku bankowego. Gdyby ten system trwał nadal, to zagrożony byłby napis: "Cały naród buduje swoją stolicę" przy rondzie z palmą w Warszawie. W jego miejscu umieszczono by hasło: "Cały naród buduje banki, by żyło się lepiej banksterom". Mielibyśmy to na bank w demokracji bankowej.

Zobacz także: Kamila Gasiuk-Pihowicz: Najważniejszy jest zdrowy rozsądek