Jeśli bowiem p. Sznepf podpisał wniosek o przyznanie mu dodatku na niepracującą żonę - to nie tylko musi zwrócić pieniądze, konieczna jest jeszcze sprawa karna o wyłudzenie. Ludzie, którzy tylko usiłują wyłudzić parę tysięcy z banku, dostają paroletnie nieraz wyroki - najwyższa pora, by te same zasady objęły celebrytów.
P. Sznepf jednak twierdzi, że żona mogłaby (jest taki przepis!) pracować u niego w ambasadzie - i wtedy otrzymywałaby za to pieniądze; skoro nie pracowała - to należy się dodatek. Wygląda to na idiotyzm - ale widywałem już bardziej kretyńskie przepisy, jak najbardziej obowiązujące. Mogłaby powstać sytuacja, w której ktoś w MSZ wydał takie rozporządzenie "dla dobra ludzi pracy". Niech sobie pracownicy MSZ żyją lepiej - a podatnik zapłaci. Wychodzą milionowe części grosza na Polaka dziennie...
Tak się właśnie po maleńkim kawałeczku rozkrada Polskę.
Popatrzmy jednak na drugą stronę medalu.
Ambasador ma znać się doskonale na życiu politycznym w Hiszpanii i w USA - a nie na urzędowych formalnościach. Od tego są urzędnicy. Właśnie otrzymałem z Parlamentu Europejskiego papierek, że UE nie chce pokryć kosztów mojego przelotu do Strasburga. Moim zdaniem ten urzędnik parlamentu nie ma racji - ale w każdym razie jest i pilnuje. I to nie ja mam pamiętać, czy to się należy - tylko on. Ja poprosiłem o zwrot tych pieniędzy. Gdyby mi je wypłacono, a nie należałoby mi się to - to on byłby odpowiedzialny, a nie ja.
Jak słusznie zauważa p. Sznepf, "wszyscy w MSZ i w ambasadzie wiedzieli", że p. Dorota Wysocka-Sznepfowa pracuje w TVP. Przecież co jak co, ale dane o małżonkach ambasadorów są skrupulatnie badane! I skoro te pieniądze płacono - to pp. Sznepfowie mieli pełne prawo sądzić, że im się należą.
I w takim przypadku pieniądze należałoby ściągnąć od tych urzędników.
Pod warunkiem, oczywiście, że p. Sznepf nie podpisał oświadczenia, że jego żona nigdzie nie pracuje...
Zobacz także: Rafał A. Ziemkiewicz: Andrzej Duda nadzieją normalnej prawicy