Zaczęło się niepozornie, od objawów, które sygnalizowały żółtaczkę. Dlatego Kornel Morawiecki nie czekając na rozwój wydarzeń, szybko zgłosił się do Szpitala Wojskowego we Wrocławiu na badania. - Wystąpiły u mnie dziwne, niepokojące objawy i zgłosiłem się do szpitala. Wyszło, że mam żółtaczkę. Ale najgorsze było przede mną. Kiedy wykonano badanie tomografem komputerowym stwierdzono, że mam nowotwór trzustki… - mówi nam Kornel Morawiecki, który do szpitala trafił w połowie stycznia. Kilka dni później znajdował się już w szpitalu MSWiA w Warszawie, gdzie po kolejnych badaniach stwierdzono, że marszałek będzie musiał przejść bardzo poważną operację raka trzustki. - Pan prezydent Andrzej Duda przysłał nawet do szpitala swojego osobistego kapelana, księdza Zbigniewa Krasa (59 l.), który pomodlił się za mnie, pobłogosławił za co bardzo dziękuję – dodaje ojciec premiera.
Tak Mateusz Morawiecki czuwał przy ojcu:
Na szczęście trzygodzinna operacja przebiegła pomyślnie. - Wiem, że modliło się za mnie wielu ludzi za co bardzo dziękuję. Na szczęście nie mam raczej przerzutów. Nie wiem jeszcze czy będę przechodził chemioterapię. Oddaję się w ręce lekarzy specjalistów, którzy są raczej dobrej myśli. Na razie po tej ciężkiej operacji muszę wrócić do jakiegoś stanu używalności. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze – zaznacza Kornel Morawiecki, którego kiedy tylko może odwiedza jego syn Mateusz Morawiecki (51 l.). - Rozmawiałem z Mateuszem trochę o polityce, trochę o 74. rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz – dodaje marszałek. I dziękuje lekarzom za szybką diagnozę. - Gdybym za późno poddał się badaniu, to sytuacja byłaby tragiczna i żegnałbym się już z tym padołem. Może już byśmy nie rozmawiali… - nie kryje wzruszenia tata premiera.