"Super Express": - W reakcji na wtorkowe użycie siły przeciw Majdanowi i ofiary śmiertelne, które to ze sobą przyniosło, Unia Europejska coraz głośniej mówi o sankcjach wobec ukraińskich rządzących. To jedyne narzędzie, które ma teraz Unia w swoich rękach, żeby wpływać na rozwiązanie kryzysu na Ukrainie? Sceptycy twierdzą, że to niewiele zmieni.
Konrad Szymański: - Sankcje są potrzebne wobec osób, które są odpowiedzialne za to, co się stało. Już za późno na to, żeby Europa podejmowała rozmowy z ludźmi mającymi krew na rękach.
- Myśli pan, że to zmusi Janukowycza i jego ludzi do zmiany kursu, który obrali we wtorek?
- Czas pokaże. Natomiast Europa musi zareagować na sytuację, w której leje się krew. Dlatego sankcje powinny być precyzyjnie wymierzone w tych, którzy na Ukrainie są decyzyjni.
- Janukowycz? Jego najbliższe otoczenie? Oligarchowie?
- Wszyscy, którzy za rozlew krwi odpowiadają. Na pewno nasi ukraińscy partnerzy mają bardzo głęboką wiedzę na temat tego, kto i za co jest odpowiedzialny. W każdym razie sankcje, jakkolwiek w zaistniałej sytuacji konieczne, powinny być tylko jednym ze środków, które pozwolą Europie odegrać jakąkolwiek rolę na Ukrainie.
- Co pan podpowiada europejskim liderom?
- Unia musi mieć w końcu poważną ofertę polityczną dla Ukrainy. Nie będzie ona raczej skierowana do obecnej ekipy, ponieważ ta utraciła jakąkolwiek wiarygodność w oczach europejskich przywódców. Dla kolejnego rządu powinna zostać przygotowana perspektywa członkostwa, potwierdzona na najwyższym poziomie politycznym. Bez tego UE może dać sobie spokój z zawracaniem komukolwiek głowy na wschód od Polski.
Zobacz też: Konrad Szymański: Wygrała ignorancja
- Głębsze zaangażowanie na Ukrainie - sankcje i mapa drogowa dla Kijowa - sprawi, że stosunki z Rosją staną się jeszcze bardziej napięte? Moskwa udaje, że trzyma się od Ukrainy z daleka i do tego samego namawia Zachód.
- To było jednym z kluczowych złudzeń Europy. Niektórym wydawało się, że proces zbliżenia Ukrainy z Unią bez problemów zakończy się w Wilnie. Wielu polityków UE uznało, że przesunięcie granic geopolitycznych na wschód może się odbyć w miłej i przyjacielskiej atmosferze. Od początku nie było to możliwe i europejskie marzycielstwo zderzyło się z twardą rosyjską realpolitik. Jeśli ktoś chce dokonać tak dużej i ambitnej zmiany, musi się liczyć z tym, że to będzie bolało i z racji rosyjskiego uporu będzie się odbywać w bardzo trudnych warunkach.
- Warunkach trudnych nie tylko dla relacji UE - Rosja, ale także niezwykle dramatycznych dla przyszłości Ukrainy. Coraz wyraźniej zaczyna się rysować scenariusz podziału Ukrainy. Myśli pan, że uda się go Unii powstrzymać?
- Rzeczywiście, tego scenariusza nie można wykluczyć, tym bardziej że byłby on na rękę stronie rosyjskiej. Ten podział na pewno byłby tragedią samej Ukrainy, ale także ogromnym problemem dla UE w ogóle i Polski w szczególności. Mielibyśmy bowiem tuż za polską granicą przynajmniej dwa twory państwowe, które byłyby źródłem destabilizacji. Już choćby dlatego Unia musi walczyć nie tylko o demokrację na Ukrainie, ale także o jej jedność terytorialną. To dwie kluczowe teraz sprawy.