Pierwsze pytanie dotyczyło zmasowanego ataku rakietowego, jaki w nocy z niedzieli na poniedziałek Rosja przeprowadziła na terenach Ukrainy. Na pytanie, czy to reakcja na zniszczenie mostu krymskiego, dyplomata odpowiedział twierdząco. - Nie, to nie jest uproszczenie. Tak należy czytać te ataki. To nie tylko zemsta czy odwet za zniszczenie mostu. To także chęć pokazania Rosjanom, że Rosja cały czas jest mocna wojskowo, że jest w stanie cały czas atakować infrastrukturę krytyczną w Ukrainie. Uderzenie w most krymski było uderzeniem nie tylko w miękkie podbrzusze, ale w symbol agresji Rosji na Ukrainę. Ten symbol odnosi się jeszcze do 2014 roku. To był cel, o którego zaatakowaniu Ukraińcy mówili od dawna. I mówili publicznie, że na razie ich na to nie stać, bo nie są w stanie podciągnąć systemów uzbrojenia. Ale oficjalnie nie wiadomo, kto to zrobił, choć odpowiedzialność przypisano Ukrainie - skomentował dyplomata.
Na temat możliwości zorganizowania ataku nie przez Ukraińców, a przez stronnictwo z Kremla przeciwne Putinowi dyplomata odpowiedział twierdząco. - Rozważać powinniśmy, natomiast nie przywiązywałbym się do tego scenariusza. Przy takich wydarzeniach wychodzi mnóstwo domysłów. Trzeba je sprawdzić. Na razie powiem pół żartem, że z mojego punktu widzenia to wygląda tak, że wybuchła ciężarówka z paliwem, której kierowca być może zapalił papierosa, a najprawdopodobniej były to papierosy ukraińskie - podkreślił Kobieracki.
W kwestii ataku Białorusinów na Ukrainę: - Nic mi nie wiadomo o ocenach, które miałyby świadczyć o wyjątkowej sile armii białoruskiej, wyposażeniu czy wyszkoleniu. To jest taki dużo młodszy brat armii rosyjskiej i tyle. Znaczenie by to miało jedynie takie, że otworzyłby się nowy front i wiąże siły Ukraińców. Konsekwencje wojskowe byłyby takie, że Ukraińcy musieliby osłabić swoje wojska na froncie południowym, gdzie są najważniejsze walki z Rosją. To w tym sensie miałoby znaczenie. Natomiast nie oczekiwałbym spektakularnych sukcesów armii białoruskiej - zaznaczył ekspert.
O zmianach w rozmieszczeniu sił sojuszniczych NATO na wschodniej flance. - Nie sądzę, by do tego doszło. Nie oczekiwałbym jakichś radykalnych zmian na flance wschodniej NATO. W tej chwili, jeśli chodzi o wschodnią flankę, sojusz musi się do końca pozbierać w kwestii przyjęcia Szwecji i Finlandii. To jest pierwszoplanowe zadanie. Ochrona infrastruktury krytycznej niekoniecznie wymaga rozmieszczenia czołgów na flance wschodniej. Na morzu Bałtyckim coś się zmieni, jestem przekonany, że wojskowi natowscy już nad tym pracują. Chociażby dlatego, że będą nowe dwa państwa członkowskie, a Bałtyk stanie się jeziorem wewnętrznym sojuszu - powiedział Kobieracki.
- Wschodnia flanka powinna być wzmocniona na pewno. Ale co rozumiemy przez wzmocnienie. Jeśli ktoś powie, że chodzi o rozmieszczenie setek czy tysięcy czołgów, to powiem "nie", nie o to chodzi. Chodzi o objęcie flanki wschodniej takim parasolem, żeby na przykład była chroniona przed cyberatakami, była chroniona elektronicznie, miała gwarancje, że w jakimkolwiek zagrożeniu otrzyma natychmiastowe wsparcie. Nie tylko w sensie rozmieszczenia wojsk, ale że zostaną odpalone jakieś pociski, rakiety, które będą tej flanki bronić. Z flanką wschodnią w tej chwili, zwłaszcza po przystąpieniu Finlandii, będzie taka sprawa, że to nie będzie już tylko Polska i państwa bałtyckie. To będzie też Finlandia, a jak znam Finów, to oni kategorycznie twierdzili, że wstępując do NATO nie myślą o tym, żeby na ich terytorium powstawały jakieś stałe bazy. Dla nich liczą się parasol ochronny NATO, wspólne ćwiczenia, plan obrony Finlandii. Finowie od wielu, wielu lat uczyli się żyć najpierw ze Związkiem Radzieckim, potem z Rosją. Ich decyzja o wstąpieniu do NATO wynikała z barbarzyńskiej decyzji Putina o ataku na Ukrainę. Natomiast Finowie nie widzą bezpośredniego zagrożenia dla swojego terytorium. Oni wchodząc do NATO wykupują polisę ubezpieczeniową - podkreślił Kobieracki.
- Putin chce się zapisać w historii jako car uzdrowiciel Rosji. Jeśli użyłby strategicznej broni nuklearnej lub taktycznej broni nuklearnej, to nie będzie miał gdzie się zapisać, bo żadnej historii już dalej nie będzie. Uważam za nierealne użycie strategicznej broni nuklearnej. Natomiast punktowe uderzenie taktyczną bronią nuklearną na terytorium Ukrainy uważam niestety za możliwe. Taktyczna broń nuklearna, którą dysponują Rosjanie, z reguły to pociski o kilkukrotnie mniejszej sile rażenia, niż bomba zrzucona na Hiroszimę. Jeśli Rosja zdecyduje się tej broni użyć, będzie to uderzenie punktowe, na pokaz i pewnie w punkt ważny wojskowo dla Rosji. Jeśli miałbym się bawić w złą wróżkę patrzyłbym w okolice Odessy - podsumował dyplomata.
Polecany artykuł: