Był jednym z byłych premierów, którzy podpisali dokument wzywający do utworzenia wspólnej listy na wybory do Parlamentu Europejskiego, a jego była żona na naszych łamach kibicowała mu, aby został europosłem. - Może, gdyby się dostał do Brukseli i został europosłem, spłaciłby należne mi alimenty. W sumie jest winny ponad 110 tysięcy złotych! – mówiła nam Izabela Marcinkiewicz. Ale okazuje się, że były szef rządu o miejscu na liście może raczej zapomnieć, choć mówiło się, że mógłby wystartować z trzeciego miejsca w Zachodniopomorskiem. - Powiem dyplomatycznie: o listach zdecydujemy w ciągu najbliższych dwóch tygodni. I nie ma tematu, jeśli chodzi o pana Marcinkiewicza – zdradza wiceszef PO Borys Budka.
A w nieoficjalnych rozmowach ważni politycy przyznają, że nieobecność byłego premiera na listach do PE ma związek z zamieszaniem w jego życiu prywatnym. I tym, że nie płaci alimentów byłej żonie. - Choć Marcinkiewicz chce od nas startować, to nic z tego. Byłby dla nas zbyt dużym obciążeniem. Mówi o praworządności, a jednak w życiu prywatnym prawo sobie lekceważy. Nie jestem za tym, aby ktoś taki był na naszych listach do PE - kwituje jeden z ważnych polityków PO. - Sytuacja osobista Marcinkiewicza dyskwalifikuje go jako polityka - ocenia z kolei prof. Kazimierz Kik, politolog.
Kazimierz Marcinkiewicz nie odbierał wczoraj od nas telefonu.