Jak wyjaśniło biuro prasowe MSWiA ,, od kwietnia 2010 roku do kwietnia 2015 roku major Łapiński przebywał w dyspozycji komendanta głównego SG". Innymi słowy Łapiński musiał być gotowy do wypełniania zadań, jakie zostałyby mu powierzone. Według informacji dziennikarzy takich nie było wcale. Jak zdradził anonimowo jeden z oficerów Straży Granicznej, obecny komendant: - Nic nie robił, nie musiał nawet przychodzić do pracy. Jak wyjaśniał gen. Leszek Elas: - Chyba nikt nie miał pomysłu, jak go wykorzystać. A tak po prostu wyrzucić funkcjonariusza ze służby nie można.
Wszystko ,,ładnie, pięknie" tylko, że według ustaleń dziennikarzy ówczesna pensja Łapińskiego mogła wynościć nawet 9 tysięcy złotych netto! Ponadto funkcjonariusz miał prawo odejścia na wcześniejszą emeryturę, która z każdym rokiem pracy wynosiła większy odsetek podstawowej pensji. To właśnie w kwietniu zrezygnował on z pracy i skorzystał z tych przywilejów, rezygnując z czynnej służby. Otrzymał wówczas zarówno odprawę, jak i ekwiwalent za niewykorzystany urlop wypoczynkowy. Jak jednak informuje biuro prasowe SG, w związku z nominacją na komendanta głównego: - Pan major dokonał zwrotu odprawy a także ekwiwalentu w pełnej wysokości w dniu 30 grudnia 2015 roku, czyli na dzień przed nominacją na stanowisko komendanta głównego.
To minister Mariusz Błaszczak z PiS przywrócił Łapińskiego do czynnej służby i wręczył mu nominację na stanowisko komendanta głównego SG 31 grudnia 2015 roku. I tu dochodzi do paradoksu- odwołany przez PiS gen. Dominik Tracz znalazł się, podobnie jak kiedyś Łapiński, w tzw. ,,zamrażarce" i może tylko czekać na ewentualne zadania. Co więcej, o swojej nowej roli w Straży Granicznej nie może się jednak wypowiadać bez zgody nowego przełożonego, czyli komendanta Marka Łapińskiego.
Zobacz także: Grzechy Kamińskiego wybaczone? Został prezesem Polskiego Holdingu Obronnego