Jak zdradziła "Gazecie Wyborczej" Marta Tabasz-Rygiel, rzeczniczka Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie: - Ok. godz. 12.15 we wtorek dostaliśmy zgłoszenie o płonącym mężczyźnie pod Sądem Rejonowym przy ul. Kurstonia. Jako pierwsi do płonącego mężczyzny dobiegli policjanci pełniący służbę w sądzie. Oni pierwsi gasili płonącą na nim odzież. Wezwano pogotowie i straż pożarną. Pogotowie zabrało poparzonego mężczyznę do szpitala. Jego stan jest ciężki.
Sąd na razie nie udziela żadnych szczegółowych informacji. Na razie nie wiadomo kim jest desperat. Nie miał przy sobie dokumentów, które pomogłyby ustalić jego tożsamość. Wiadomo, że mężczyzna jest ciężko poparzony. Ma poparzone aż 80 proc. ciała. Przez rany na ciele śledczy nie są w stanie ustalić, ile lat miał mężczyzna. Nie jest również wiadomo, jakie motywy nim kierowały. Policjanci, którzy byli na miejscu potwierdzili "Gazecie Lubuskiej", że doszło do samospalenia.
Wszystkie osoby, które były świadkami zdarzenia, proszone są o kontakt z policją w Rzeszowie.
Jedna z internautek napisała bardzo mądre słowa:
Dla "GW" wypowiedziała się Aleksandra Zamojska, aplikantka adwokacka, przebywająca akurat na miejscu: - Byłam wtedy w sądzie i z okna widziałam, że ok. 50 metrów od budynku strażacy gaszą ogień. Pracownicy sądów mówili między sobą, że z sali rozpraw wyszedł ktoś przed sąd, rzucił dokumentami i podpalił dokumenty i siebie.
Informację będziemy aktualizować na bieżąco.
AKTUALIZACJA
Po godzinie 15 ustalono tożsamość mężczyzny,który ciężko poparzony przebywa w szpitalu. To 40-latek, ostatnio zamieszkały w Rzeszowie. Dalej nieznane są motywy jego działania. Według rmf24.pl miał powiedzieć do ratujących go policjantów: - Nie chce mi się żyć. Obok mężczyzny leżała bańka po paliwie, którym się prawdopodobnie oblał.
Zobacz także: MOCNY komentarz Hartmana o podpaleniu się w centrum Warszawy wywołał BURZĘ w sieci
Polecamy również: Córka jest dumna, że jej ojciec spłonął pod PKiN w Warszawie
Polecamy ponadto: Żona mężczyzny, który podpalił się pod Pałecem Kultury i Nauki: To nie był odruch szaleńca