To był kilkunastosekundowy horror! Eksplozja opony, huk lecących kamieni spod kół BMW i trzask miażdżonej blachy auta, w którym siedział prezydent Andrzej Duda (44 l.). To sceny jak z filmu akcji, z tą małą różnicą, że wydarzyły się naprawdę.
Wszystko działo się w piątek późnym popołudniem na autostradzie A4 w woj. opolskim na wysokości miejscowości Lewin Brzeski. - Robiłem coś na komputerze. W pewnym momencie nasz kierowca zasygnalizował, że coś się dzieje. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że z auta, którym jedzie Andrzej Duda, lecą kawałki gumy. Przeraziłem się. BMW traciło coraz bardziej stabilność, ściągało je w prawo, ale widziałem, że kierowca kontruje, walczy z maszyną, jak tylko może. To był mistrz kierownicy - opowiada Marcin Kędryna. Auto przez kilka sekund "tańczyło" na drodze. - Wszystko działo się błyskawicznie. BMW wpadło do rowu tyłem. Stanęliśmy, a nim zdążyłem wysiąść z samochodu, przy BMW byli już BOR-owcy. Otworzyli drzwi, prezydent wysiadł i w tej samej sekundzie przesiadł się do drugiego auta. Wszystko trwało może ze dwie minuty i ruszyliśmy dalej. Do dziś nie mogę ochłonąć... - dodaje Kędryna.
Zobacz także: Ruszyło śledztwo w sprawie wypadku Dudy. Autostrada A4 zamknięta!