Pierwsze pytanie dotyczyło Dnia Niepodległości Ukrainy, w trakcie którego Rosja zintensyfikowała ataki i tego, czy Rosja wróci do pełnej ofensywy w trakcie wojny. - To był atak terrorystyczny na ludność cywilną. Im więcej ich jest, tym bardziej Rosja pokazuje swoją słabość na froncie militarnym. Nie jest w stanie Putin (72 l.), jego reżim i jego armia osiągnąć celów militarnych, które zostały postawione. Przypomnijmy, że miała to być szybka wojna i opanowanie Kijowa. Miało tam już nie być rządu i prezydenta Zełenskiego (44 l.). Rząd wciąż jest, prezydent też. Natomiast druga faza tej wojny skupiła się na Donbasie. Miało to być szybkie zdobycie, co także się nie udało. Nawet obwód Doniecki cały czas nie jest przez armię rosyjską zdobyty. Co więcej, armia Ukrainy przeszła do kontrofensywy. Nie takiej w pełni lądowej, ale przejęła inicjatywę strategiczną w okolicach Chersonia, ale i na Krymie. Wszystko to pokazuje, że Putin nie tylko nie osiąga swoich celów, ale także w pewnych obszarach - a Krym jest bardzo ważny symbolicznie - jest stawiany przez Ukraińców do kąta. To powoduje, że jedyny obszar, w którym może działać, bo ma potencjał, to masowa destrukcja i uderzanie terrorystyczne w ludność cywilną - powiedziała Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.
Dopytywana przez Kamilę Biedrzycką o kontynuowanie takich działań terrorystycznych przez Putina ekspertka odpowiedziała twierdząco. - Myślę, że niestety tak, ponieważ nie mogąc pokonać Ukraińców militarnie, będzie próbował pokonać ich humanitarnie, psychologicznie i infrastrukturalnie. Rzeczywiście o tym się mówi mało, ale mamy do czynienia ze straszliwą dewastacją Ukrainy. Zarówno infrastruktury cywilnej, komunikacyjnej jak i grzewczej i energetycznej. Idzie zima, która będzie bardzo ciężka dla Ukrainy. Musimy dziś otwarcie mówić, że to nie będzie taka normalna zima także dla nas, mimo tego powinniśmy okazywać solidarność Ukraińcom, by oni tę zimę przetrwali i by ten terroryzm rosyjski ich nie pokonał - oświadczyła była ambasadorka Polski w Rosji.
Kolejne pytanie dotyczyło kontrowersyjnej wypowiedzi papieża Franciszka o Darii Duginie (+30 l.), zamordowanej w zamachu propagandystce kremlowskiej, która odczłowieczała Ukraińców. O jej śmierci papież powiedział "biedna dziewczyna, niewinni giną w wojnie". - To jest bardzo niefortunna wypowiedź. Jej sens całkowicie mija się z realiami, z którymi mamy do czynienia. Wyobrażam sobie dyskusję o tym, czy wszyscy Rosjanie są odpowiedzialni za to, co się dzieje w Rosji. Moje osobiste przekonanie jest takie, że zawsze wszyscy trochę odpowiadamy za swoje państwo, ale pewni Rosjanie się sprzeciwiali, robili, co mogli, by do tego nie doszło. Dzisiaj z tego kraju uciekają, siedzą w więzieniach. Warto o nich pamiętać. Ja szanuję te osoby, zwłaszcza te, które są w więzieniach, czy te, które odważnie ryzykując życiem, zdrowiem, karierą powiedziały "nie" tej wojnie. Natomiast na pewno Dugina nie należała do tych ludzi. Miała straszne wypowiedzi nacjonalistyczne, antyhumanitarne, nie mieszczące się w żadnym kanonie wartości szanujących człowieka. I oczywiście papież być może mieć pogląd, jak z takimi ludźmi walczyć. Ataki terrorystyczne z pewnością nie są z punktu widzenia Kościoła katolickiego najlepszym rozwiązaniem. Natomiast mówienie, że ona jest niewinna i nieodpowiedzialna za to, co się dzieje, bo to się kompletnie mija z rzeczywistością. Jak do tego mogło dojść? Podejrzewam, że papież nie ma dobrej informacji. Tu rzeczywiście jest ten przykład złych doradców. Papież ma inny background kulturowy, takie nieeuropejski, w związku z tym musi polegać na tym, co ludzie naokoło niego mówią, co mu doradzają. On odpowiada za to, jakich doradców sobie dobiera. No niemniej najwyraźniej ma złych. I to powoduje jakąś utratę zaufania do niego i Kościoła katolickiego - skomentowała była ambasadorka RP w Rosji.
Kolejne pytanie dotyczyło coraz częściej wybijających się wśród polityków obozu rządzącego kontrowersyjnych wypowiedzi na temat UE i Polexitu. - Nieodpowiedzialne, czasami nienawistne słowa zawsze mają swoje duże koszty. Zarówno w atmosferze zaufania społecznego i spójności w Polsce, czego bardzo dzisiaj potrzebujemy, jak i zaufania wewnątrzunijnego. Nawet jeśli nie ma dzisiaj reakcji z Zachodu na te wypowiedzi i zachodni gracze są próbują to przemilczeć, to i tak jest to słyszane i podważa wzajemne zaufanie między Polską a krajami, z którymi możemy się w tym czy w tamtym nie zgadzać, ale powinniśmy wspólnie działać. Przecież wspólne sankcje rząd Polski uważa za słuszne i fundamentalne. Jak mamy mieć wspólne sankcje z kimś, o kim mówimy, że może nas zaatakować. Ja nie chcę mówić, do czego to może doprowadzić w przyszłości, bo tego po prostu nie wiemy. Ja się obawiam, że bardzo doraźny, przyziemny interes polityczny związany z nadchodzącymi wyborami powoduje, że racja stanu Polski, a naszą racją stanu jest pozostać częścią Zachodu, jest spychana do kąta po to, by chwilowo wywołać emocje, które miałyby przechylić poparcie ku rządzącym i przynieść im zwycięstwo. Każda partia walczy o to zwycięstwo, to jest normalne. Ale są pewne granice, a tą granicą na pewno jest racja stanu. Tego nie wolno naruszać.
Ostatnie pytanie dotyczyło szczytu G20, który ma odbyć się w listopadzie, a na którym możliwe, że pojawi się Władimir Putin. Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz odpowiedziała, co przywódcy wolnego świata powinni zrobić w wypadku pojawienia się kremlowskiego satrapy na tym wydarzeniu. - Inwazja rosyjska w Ukrainie wykracza swoim efektem daleko poza Europę. Jest to bardzo ważna rozgrywka globalna. Rozgrywka, w której kraje od dawna już kontestujące przywództwo amerykańskie i uważające, że to, co my uważamy za świat oparty na zasadach, jest tylko światem opartym na zasadach amerykańskich, służącym tylko USA i światowi zachodniemu, tę całą sytuację te państwa postrzegają jako szansę na to, by Ameryce ograniczyć możliwości wpływu i zbudować własne możliwości wpływu. Wśród tych państw są oczywiście Chiny, ale to także Turcja, Indonezja, Indie. Sytuacja wokół szczytu G20 odzwierciedla tę niezwykle ważną rozgrywkę. I teraz gdyby kraje Zachodu, kraje G7 powiedziały "To my na ten szczyt nie przyjedziemy", to nagle okazałoby się, że ten szczyt mógłby się odbyć bez nich, a z Władimirem Putinem. To nie jest dobre rozwiązanie. Natomiast pojawiając się tam, będą musiały siąść do jednego stołu z Władimirem Putinem. Myślę, że to rozwiązane zostanie w taki sposób, że do tego stołu nie siądą. Bardzo jasno zostanie wyrażona krytyka Putinowi. Ale dzisiaj pozycja Zachodu i G7 mogą nie powiedzieć "Nie przyjedziemy" i wszystko się zawali. Okazuje się, że nie, tak nie jest. To są realia, z których musimy sobie zdawać sprawę i je akceptować.
Polecany artykuł: