W tym, że w rzeczywistości urzędnicy Komorowskiego wynieść nic nie mogli, a wszystko było na pewno dziełem ukrytych agentów PiS, nikt nie chciał słyszeć. A kaczystowska agentura nie próżnowała! Ujawniła się na przykład wśród urzędników miejskich w Warszawie, zamieszanych w niejasne i prawnie wątpliwe zwroty cennych nieruchomości w stolicy. Jak nic, urzędnicy ci byli w zmowie z PiS, działając po to, by pogrążyć Hannę Gronkiewicz-Waltz z PO i odbić dla PiS miasto stołeczne. Ale to, co wydarzyło się w ostatnich dniach, budzić musi grozę, przerażenie i senne koszmary wszystkich tych, dla których obrona demokracji przed kaczyzmem jest wartością najwyższą. Otóż agenci reżimu ujawnili się w miejscu, w którym być ich nigdy nie powinno. W najwyższej kaście, grupującej najwspanialszych i najświatlejszych przedstawicieli Rzeczypospolitej! Nie w żołnierskich mundurach, nie w księżych sutannach, a w sędziowskich togach skrywają się jednostki zdemoralizowane, które służą kaczystom, chcąc rozwalić od środka sędziowską kastę. Oto we Wrocławiu sędzia sądu apelacyjnego został złapany na kradzieży. Ukradł pendrive'y. Okazało się, że podobne zamiłowanie do elektronicznego sprzętu miała jego małżonka, (nie sędzia, ale pani nauczyciel). Potem w Szczecinie inny sędzia został złapany na kradzieży. elementów wkrętła do wiertarki. A znów w łódzkiej manufakturze pani sędzia ukradła spodnie. Nie przesądzamy, czy wspomniani ludzie w togach planują spodnie wykorzystać do kamuflażu, a wiertarki i elektronikę do stworzenia cudownej broni do rozwalenia sądów od środka, czy też chodzi o wizerunkowe uderzenie w wymiar sprawiedliwości, jednak, że są kretami na usługach kaczyzmu nie ulega wątpliwości. Bo tezę, że w najwyższej kaście w narodzie mogą być po prostu pospolici złodzieje, jako niepoprawną z gruntu należy odrzucić!
Zobacz: Zieliński oskarża: Opozycja wywiera wpływ na kierowcę Seicento