Leszek Miller: Już można!

2011-01-26 11:45

Sławomir Jastrzębowski obwołał mnie kapitalistą, co jest nominacją zdecydowanie na wyrost. Wbrew podejrzeniom albo życzeniom szefa "Super Expressu" nie posiadam żadnych środków produkcji i nie maksymalizuję kapitału. Od ubiegłej soboty dzierżę natomiast prestiżową nagrodę specjalną - Złotą Statuetkę Business Centre Club za wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej i tworzenie warunków pobudzających przedsiębiorczość. Konkretnie za obniżenie podatków z 27 proc. do 19 proc. i ustawę o swobodzie gospodarczej.

Uważam się za człowieka lewicy, ale tej, która wyraża się chęcią wyrównywania szans, a nie wyrównywania żołądków. Lewicy, która wie, że aby dać szanse lewicowym marzeniom, trzeba dać szanse gospodarce, która nie jest czuła na zaklęcia, a na prawa ekonomiczne. Sprawna gospodarka dostarcza środki na realizację lewicowego programu społecznego. Z tych powodów nie warto walczyć z rynkiem, ale wspierać go i rozwijać przedsiębiorczość. Jestem socjaldemokratą, który rozumie, że Polska nie zmniejszy dystansu do najwyżej rozwiniętych państw Zachodu bez aktywnych przedsiębiorców. Bez ludzi, którzy budują społeczeństwo pracy, a nie wspólnotę zasiłków. Wszak każda praca jest lepsza od bezrobocia, a każde wynagrodzenie z pracy jest lepsze od zasiłku.

>>> Wszystkie felietony Leszka Millera

Nagroda BCC ma dla mnie dodatkową wartość z uwagi na sytuację, jaką zastałem jesienią 2001 roku. Obejmując władzę miałem do czynienia z dramatem w finansach publicznych. Prawie 11 procent deficytu, dochody budżetu niższe niż rok wcześniej, zerowy wzrost PKB, załamanie inwestycji, słaby popyt, drogi kredyt, wysoki kurs złotego, destrukcja eksportu i wysokie bezrobocie. Już na początku swoich rządów stanąłem przed dylematem: co jest ważniejsze? Interes kraju czy interes formacji?

Marek Przygodzki opisał to tak: "To, że ekipę Leszka Millera w 2001 r. było stać na pragmatyzm, było szczęśliwym trafem dla Polski. Trzeba jasno powiedzieć, że gdyby lewica zademonstrowała wtedy sztywny kręgosłup ideologiczny, doprowadziłaby kraj do katastrofy". I dalej: "Lewica otrzymała państwo na skraju upadku i po czterech latach przekazała je w bardzo dobrym stanie. Ona nie ma się czego wstydzić".

Patrz też: Leszek Miller felietonista "Super Expressu" liderem biznesu

Dlaczego zatem lewica jest w kłopotach? Albowiem po 2004 roku SLD pozwolił narzucić sobie język i cudzą ocenę własnej historii. Przejął słownictwo przeciwników i "przyjaciół" politycznych w złudnej nadziei, że będzie przez to bardziej wiarygodny. Uznał, że jego przeszłość jest wyłącznie naganna i wycofał się z bitwy o swoje dobre imię. Dodatkowo jeszcze ludzi Sojuszu podzielono na stare i młode twarze, a te stare na słuszne i niesłuszne. Nie muszę dodawać, że znalazłem się wśród tych starych i niesłusznych.

To była droga donikąd i sądzę, że Grzegorz Napieralski to rozumie. Ale nawet on ugina się pod ciężarem narzuconych stereotypów. Kiedy mówi o rządach SLD nie używając nazwisk szefów tych rządów, zapomina, że Sojusz nigdy samodzielnie nie sprawował władzy. Zawsze był w koalicji z PSL lub UP. Byli za to SLD-owscy premierzy przyporządkowani do ważnych dat w historii lewicy i Polski. Sygnał z BCC dowodzi, że teraz już można, a nawet wypada mówić wprost.