Jonathan Carroll: Polityka nie jest dla ludzi

2015-05-09 4:00

Jonathan Carroll: Polityka to jest coś tak cynicznego, że ja staję się jeszcze bardziej cyniczny wobec tych, którzy ją uprawiają. Czy naprawdę ktoś łudzi się jeszcze, że politycy myślą o ludziach, a nie o tym, czy ich wybiorą i dadzą im pensję na kolejne kilka lat?

"Super Express": - W Polsce wybory. Interesuje się pan polityką?

Jonathan Carroll: - Ani trochę. Kiedyś jakieś studenckie, zwyczajowe demonstracje w sprawie wojny w Wietnamie... Mówi się, że polityka jest dla ludzi. Otóż nie. Polityka jest dla tych, którzy chcą zostać wybrani. Moja żona uwielbia politykę. Telewizor mamy w kuchni, żona ogląda CNN i ja machinalnie się odwracam i wychodzę.

- Myślał pan dlaczego?

- Polityka to jest coś tak cynicznego, że ja staję się jeszcze bardziej cyniczny wobec tych, którzy ją uprawiają. Czy naprawdę ktoś łudzi się jeszcze, że politycy myślą o ludziach, a nie o tym, czy ich wybiorą i dadzą im pensję na kolejne kilka lat?

- Mieszka pan w Europie...

- Tak, od 40 lat, ale polityka wszędzie jest taka sama. Choć pomimo tych 40 lat nadal czuję się Amerykaninem. Kształtuje nas jednak pierwsze 25 lat życia. Do Wiednia trafiłem dość przypadkiem i przyznam, że tego nienawidziłem. Było tu tak... niemiecko. Nigdy nie byłem typem Amerykanina zakochanego w Europie. Nigdy jej nie pokochałem. Po kilku miesiącach zacząłem się tu czuć dobrze. A nasz dom jest tam, gdzie tak się czujemy.

- Z perspektywy 40 lat, czym różni się Europa od Ameryki?

- Nie ma jednej Europy. Polska przypomina mi swoją energią Kalifornię lat 60. i bardzo mi się to podoba. Ameryka dziś jest jak Polska na zwolnionych obrotach. Niemcy, Austria - to już zupełnie inna sprawa. Amerykanie są znacznie bardziej przyjacielscy i nie jest to tylko poza. W Europie jest jakaś taka agresja, w tym jak ludzie ze sobą rozmawiają, jak jeżdżą po ulicach...

- Mówi pan, że nie ma jednej Europy...

- Unia Europejska była bardzo piękną utopią... Ale między Włochami, Austrią, Anglią czy Polską jest dużo większa różnica niż między Amerykanami. Przejedziesz od Maine do Kalifornii i spotkasz ludzi różniących się niemal wszystkim, ale czujesz, że to jeden naród! A w Europie?

Zobacz: Maciej Maleńczuk: Ćpałem, chlałem i przetrwałem

- Kwestia wspólnoty języka?

- Może także, ale to coś głębszego. Czuje się, że ludzie w Europie nie mają ze sobą nic wspólnego. Weźmy Grecję, która naściągała mnóstwo kredytów, przeputała je, a kiedy przyszło do spłaty, nie miała zamiaru. Są fryzjerzy, którzy w Grecji mogą przechodzić na emeryturę w wieku 44 lat! Polska, dużo biedniejsza, jakoś mogła spłacać swoje długi, ludzie tyrają niemal do "70". Jakie poczucie wspólnoty można budować w ten sposób?!

- Polityka nie pociągała, to może religia?

- Moja rodzina jest religijna, ale dziwna. Jeden z braci jest wyznawcą judaizmu i nigdy nie komponuje w piątki, drugi jest muzułmaninem i odbył sześć pielgrzymek do Mekki. Matka i siostra wyznawały tzw. chrześcijaństwo naukowe. Mnie nazywali "religijnym turystą" (śmiech).

- Dlaczego?

- Lekko mnie to interesowało, ale nigdy za bardzo. Raczej mnie to dziwiło, jakim cudem można być tak czegoś pewnym? W pewien sposób im zazdroszczę, bo mieć taką pewność... Tylko jak można twierdzić, że coś jest częścią boskiego planu? Powiedzcie matce, której dziecko wypadło za okno, że to część boskiego planu.

- Nie polityka, nie religia. Czyli literatura?

- Tak, książki i filmy.

- Najważniejsze książki w życiu?

- Powieści Jamesa Saltera, Neila Gaimana, Robertsona Daviesa. Z poezji np. Szymborska z jej wierszem o kocie w pustym mieszkaniu, który jest wierszem o śmierci. Polska miała dobrą poezję. Czytałem też Poświatowską, jest naprawdę świetna. Do tego kilka razy przeczytałem "Moby Dicka" Melville'a. Nie mam pojęcia dlaczego.

- Ta książka pana ukształtowała?

- Nie, wskażę inną. Byłem kiepskim uczniem. W USA kiedy uczniowie coś zawalą, muszą chodzić na tzw. szkołę letnią. Tam, z nudów, zapisałem się na kurs pisania. Nauczyciel czytał na nim opowiadanie Thomasa Wolfe'a "Cyrk o świcie". Opowiadanie, jak opowiadanie. Pod koniec jest tam opis przygotowywania steków, kiełbas itp. przez pisarza. I w pewnym momencie zorientowałem się, że zacząłem się ślinić! Jak pies! Dla mnie, kilkunastoletniego gówniarza, było to szokujące, że słowo może mieć taką siłę!

- To w pozytywnym sensie. Miał pan kiedyś poczucie, że ktoś pisze tak mocno, że jest to aż przerażające lub groźne?

- Thomas Harris. Uważam "Milczenie owiec" za wielką książkę, naprawdę wielką. Jest tam fragment, który czytałem studentom. Hannibal Lecter zabija pilnujących go strażników. I jest tam zdanie, w którym wymieniane są rzeczy, które mieli przy sobie: granaty, kajdanki, pistolety. I w opisie dochodzi do: "i najlepszy ze wszystkich, mały nóż". I kończy rozdział. Gdy czytamy książkę, sprawia to piorunujące wrażenie. Nie trzeba pisać horrorów, by ludzi zmrozić ze strachu.

- Podobno nigdy nie przeczytał pan "Ulissesa" Joyce'a?

- W końcu przeczytałem. Nawet z pięć razy, jako nauczyciel. Za każdym razem dlatego, że musiałem. I za każdym razem tego nienawidziłem.

- W Polsce wielu się do tego nie przyzna.

- Swoim studentom zawsze powtarzałem, że powinni dać książce szansę na 50 stron. Jeżeli 50 stron nie wciąga, rzucić w kąt. Niektórzy rzucają tak po 50 stronach "Wojnę i pokój", niektórzy moją "Krainę Chichów" mówiąc, że wymiękli, kiedy pies zaczyna gadać (śmiech). I świetnie, widocznie to nie było dla nich.

- Z filmami jest podobnie?

- Tak. Wszyscy lubili film "Rocky", a ja nie miałem pojęcia, dlaczego. Później miałem to samo z "Angielskim pacjentem".

- A te najlepsze?

- Fellini i "Amarcord". Oprócz tego "Biały kot, czarna kocica" Kusturicy, "Siódma pieczęć" Bergmana, "Ojciec chrzestny" Coppoli oraz "Sok z Żuka" i "Wielki Kanion", "W obronie życia". Ostatnio "Mąż fryzjerki". Szeroki wachlarz. Podobnie powinno być z podejściem do literatury.

- Wiele pańskich książek, w tym "Ucząc psa czytać", odnosi się do ludzkich snów.

- Tak. Nie przywiązujemy wystarczającej wagi do snów. I nie mam na myśli wyrzucania pieniędzy na wszystkich tych analityków, jak robią to w USA. Chodzi o przyjrzenie się sobie samym. Co zabawne, moje sny są nijakie. Np. o tym, że jem kanapkę, piję kawę. Nuda.

- No tak, Karol May nigdy nie był w Ameryce, a pisał o Indianach i kowbojach.

- Tak, Verne też tylko trochę kręcił się po Europie, raz wyskoczył za ocean. To nie jest problem, choć spotykałem się z atakami za to, że napisałem część książek z punktu widzenia kobiety. A nigdy nie rodziłem lub nie miałem aborcji. A cóż to za zarzut?! Książka jest albo dobra, albo zła i tyle! Także ta, którą napisałem teraz.

Czytaj: Jan Bury w opałach za nieczystą polityczną grę