John R. Bradley: Egipt czeka powtórka z Iranu

2011-02-02 13:00

Jaki scenariusz czeka teraz Egipt - dla "Super Expressu" komentuje John R. Bradley, Analityk CNN i BBC, specjalista od Bliskiego Wschodu: Sytuacja w Egipcie jest łudząco podobna do irańskiej rewolucji, która obaliła skrajnie niepopularnego szacha, przez lata wspieranego przez Amerykanów. Dziś rewolucja w Iranie opisywana jest jako islamistyczna, którą początkowo przecież nie była. Tak samo egipska rewolta nie ma charakteru islamistycznego.

"Super Express": - Egipt ogarnęła prawdziwa rewolucja?

John R. Bradley: - Tak. To prawdziwa, spontaniczna narodowa rewolta. Na ulicach pojawili się ludzie z różnych warstw społecznych - kobiety i męż- czyźni, młodzi i starzy, muzułmanie i chrześcijanie, mieszkańcy miast i wsi. W zasadzie to pierwsza rewolucja w historii Egiptu.

Przeczytaj koniecznie: Konstanty Gebert: Zachód nie wie, co zrobić z Egiptem

- A rok 1952?

- Powszechnie uważa się, że Gamal Abdel Naser doszedł do władzy w wyniku tzw. rewolucji w 1952 r., która obaliła wspieraną przez Brytyjczyków monarchię. Jednak tak naprawdę był to wojskowy zamach stanu. Pamiętajmy zresztą, że rewolucje przeprowadza garstka społeczeństwa, która wychodzi na ulice. Najbardziej znany przewrót w historii - rewolucja październikowa z 1917 r. doszła do skutku dzięki 1,5 proc. populacji Rosji. Kolejne wielkie powstanie przeciwko władzom miało miejsce w Iranie w 1979 r. Szacha obalił 1 proc. ludności kraju. W Egipcie odsetek rewolucjonistów jest zbliżony do tego w Iranie.

- To oddolne wypowiedzenie posłuszeństwa prezydentowi Mubarakowi czy rewolucja sterowana przez jakąś siłę polityczną?

- Za tą rewolucją stoi grupa młodych Egipcjan, nazywanych pokoleniem Internetu, która z pomocą Facebooka i Twittera zebrała swoich kolegów. To żaden ruch polityczny czy oficjalna partia. Ich przekaz podchwycił panarabski kanał satelitarny Al-Dżazira, dzięki któremu rozniósł się on lotem błyskawicy. Ta rewolucja nie ma liderów, którzy zostali wybrani przez naród, może poza Mohamedem ElBaradei. Powszechnie uważa się jednak, że nie jest on na bieżąco z egipską rzeczywistością.

- Egipt to kluczowy kraj arabski i jednocześnie jeden z najbliższych sojuszników Zachodu w regionie. Czemu dziś świat nie reaguje?

- Ameryka zawsze wyżej ceniła stabilizację niż demokrację i prawa człowieka. Jednocześnie bezpieczeństwo Izraela jest dla niej równie ważne jak jej własne. Mubaraka uważano przez trzy dekady za sojusznika, ponieważ utrzymywał on chłodny pokój z Izraelem. Waszyngton był więc gotowy ignorować rażące łamanie praw człowieka przez reżim. Obecna rewolucja jest tego konsekwencją. Egipcjanie mówią, że nie mają zamiaru dłużej poświęcać swojej wolności i godności na rzecz marionetki Stanów Zjednoczonych, którego kumple kradną całe bogactwo kraju i pozostawiają masy w skrajnej nędzy.

Patrz też: Egipt: Znienawidzony prezydent-dyktator Hosni Mubarak dymisjonuje rząd. Krwawe starcia z wojskiem i policją - ZDJĘCIA

- Izrael po cichu namawia swoich zachodnich sojuszników, aby poparli Mubaraka...

- Na pewno USA wolałyby u władzy Mubaraka, ale to, co dzieje się obecnie w Egipcie, jest całkowicie poza kontrolą Waszyngtonu.

- Armia jest kluczem do decydującej politycznej rozgrywki w Egipcie?

- Od czasu przewrotu z 1952 r., który wyniósł do władzy Nassera, Egipt jest rządzony przez wojskową nomenklaturę. Wszyscy prezydenci pochodzili z szeregów sił zbrojnych, a wojskowa wierchuszka kontroluje większość gospodarki kraju. Armia decyduje również o kształcie egipskiej polityki zagranicznej. Dlatego niezwykle ważne jest to, że armia zapowiedziała, iż nie użyje siły przeciwko protestującym, żeby zdławić rewolucję. Należy uznać tę deklarację za koniec ery Mubaraka.

- Czemu armia cieszy się szacunkiem społeczeństwa?

- Wojsko uważa się za obrońcę interesu narodu, który poniósł wiele ofiar w czasie licznych wojen z udziałem Egiptu. Poza tym każdy młody mężczyzna ma obowiązek służby wojskowej, najczęściej z dala od rodzinnego domu. Chociaż większość nienawidzi tej służby, to pozostawia w nich żywe wspomnienia czasu, który spędzili w armii, i przyjaźni, które tam zawarli.

 


 

- Bractwo Muzułmańskie uważane jest za największą siłę opozycyjną. Czy w przypadku upadku Mubaraka ma szansę sięgnąć po władzę i zamienić Egipt w państwo wyznaniowe?

- Sytuacja w Egipcie jest łudząco podobna do irańskiej rewolucji, która obaliła skrajnie niepopularnego szacha, przez lata wspieranego przez Amerykanów. Dziś rewolucja w Iranie opisywana jest jako islamistyczna, którą początkowo przecież nie była. Tak samo egipska rewolta nie ma charakteru islamistycznego. W 1979 r. ulice Teheranu zalały rzesze intelektualistów, feministek czy klasy średniej. Dopiero po ucieczce szacha z kraju, kiedy Iran pogrążył się w niepewności i chaosie, z Paryża powrócił ajatollah Chomeini. Wykorzystał nie tylko gorliwość fundamentalistów islamskich, ale także szeroko rozpowszechnione nastroje antyamerykańskie i ustanowił reżim teokratyczny.

Przeczytaj koniecznie: Grzegorz Dziemidowicz: Arbitrem będzie armia

- Egiptowi grozi to samo?

- Tak. Wśród chaosu po ucieczce Mubaraka, Bractwo Muzułmańskie, jako największa i najbardziej zdyscyplinowana grupa opozycyjna w kraju, wykorzysta swoją siłę do ustanowienia dominacji na scenie politycznej. Bez wątpienia ustanowienie państwa islamistycznego jest ich celem.

- Wczorajsze demonstracje w Kairze to decydujący moment tej rewolucji?

- Myślę, że tłumy, które wyległy na ulice stolicy, potwierdziły koniec Mubaraka.

- Niektórzy komentatorzy porównują wydarzenia z Tunezji i Egiptu do Jesieni Ludów w Europie Wschodniej. To usprawiedliwione porównanie?

- W pewnym sensie tak. Dokładnie tak samo jak mieszkańcy Europy Wschodniej chcieli pozbyć się swoich nadzorców ze Związku Radzieckiego, tak samo Arabowie chcą się uwolnić od amerykańskiej dominacji. Jednak świat arabski to nie Europa Wschodnia, w tym sensie, że każdy kraj ma swoją specyfikę, tradycje religijne i formę rządów. To, co łączy Arabów, to wspólny język i pragnienie pozbycia się dyktatorów.

- Wielu wierzy, że na Bliskim Wschodzie nadszedł czas demokracji.

- Twierdzenie, że demokracja nie jest możliwa w takich regionach jak Bliski Wschód, to wybieg tamtejszych dyktatorów, żeby usprawiedliwić swoją władzę. Oczywiście ludzie chcą demokracji. Trzeba jednak pamiętać, że ma ona wiele imion. Problem z Zachodem polega na tym, że na swoją imperialistyczną modłę próbuje zaaplikować regionowi własną wizję tego ustroju. Powinniśmy pozwolić Arabom, żeby sami zdecydowali o swoim losie.

- Jak sytuacja w Egipcie może wpłynąć na inne kraje arabskie? Kolejne rewolucje są możliwe?

- Jeśli reżim Mubaraka upadnie, będziemy mieli do czynienia z efektem domina w całym świecie arabskim. Jeden na czterech Arabów to Egipcjanin, a sam Egipt jako państwo od dawna wyznacza kierunki zmian w regionie. To, co dzieje się w Egipcie, wkrótce rozprzestrzenia się na innego kraje. Jeśli egipska rewolucja się powiedzie, następny będzie Jemen i prawdopodobnie Bahrajn, Jordania i Algieria. Jesteśmy świadkami nowej ery na Bliskim Wschodzie.

John R. Bradley

Brytyjski pisarz i wieloletni korespondent na Bliskim Wschodzie. Autor opublikowanej w 2008 roku książki "Inside Egypt: The Land of the Pharaohs on the Brink of a Revolution", w której przewidywał wybuch rewolucji w Egipcie.

Egipt

Ludność: 79,1 mln
Bezrobocie: 12 proc. Wśród młodych sięga jednak 30 proc.
PKB na głowę: 6367 $ (Polska 18 837 $, USA 47 123 $)
Religie: 90 proc. muzułmanie, 9 proc. chrześcijanie.
Główne źródła dochodu: rolnictwo, eksport ropy naftowej, turystyka i dochody przysyłane przez 3 mln emigrantów pracujących głównie w Zatoce Perskiej i Europie.

W Egipcie od 43 lat panuje stan wyjątkowy, z 18-miesięczną przerwą w latach 1980-81.