"Super Express": - Media piszą o sprzeciwie społeczeństwa w Egipcie. Z historii wiemy jednak, że później ktoś taki ruch przejmuje i staje się jego "siłą przewodnią". Tak było w przypadku ajatollaha Chomeiniego w Iranie, który sięgnął po władzę już po rewolucji...
Grzegorz Dziemidowicz: - Rzeczywiście, tyle że Chomeini był przywódcą powszechnie uznawanym, nawet przez szyitów. Kasety z jego wezwaniami do oporu przeciwko szachowi i Zachodowi nagrywane na wygnaniu krążyły wśród ludzi. W Egipcie nie ma takiej postaci. Są masowe demonstracje, w których uczestniczą zarówno muzułmanie, jak i liczna chrześcijańska mniejszość koptyjska. Młodzi i starzy, wykształceni i nie. Niechęć do obecnych władz jest autentyczna, gdyż od 30 lat obiecują poprawę i nic z tego nie wychodzi.
- Takiej postaci nie ma, ale jest taka organizacja. Szalenie popularne zdelegalizowane Bractwo Muzułmańskie. Działa tak jak Hamas w Palestynie. Wspiera ludność, zastępując niewydolne i skorumpowane państwo.
- Owszem, to jest siła popularna we wszystkich grupach społecznych. Nie tylko wśród biednych, ale także inteligencji. Mają wpływ na związki zawodowe, korporacje prawnicze, media. Delegalizacja nie ma znaczenia, bo istnieją w Egipcie od lat 20. poprzedniego wieku. Arbitrem w tej rewolucji nie będzie jednak jakaś organizacja, ale wojsko. Armia już dziś ustawia się w takiej roli, a nie po żadnej ze stron. Chroni muzea i budynki rządowe, ale nie pacyfikuje protestów. Zapewnia, że nie będzie rozlewu krwi. Od kilku dni wiceprezydentem jest zresztą przedstawiciel armii gen. Sulejman. I to on prowadzi rozmowy z różnymi siłami opozycji. Zmierza to do utworzenia jakiegoś rządu tymczasowego. Armia będzie narzucała uspokojenie nastrojów, wymuszała konsensus.
- Prezydent Mubarak nie zdecyduje się zatem ustąpić z dnia na dzień?
- Nie może pozostać u władzy, stosując rozwiązania siłowe. Jest jednak politykiem zasłużonym dla armii i dla Zachodu. I obie te siły zadbają, by mógł odejść z twarzą. Przez lata był stabilizatorem w regionie, zaporą przeciwko terroryzmowi islamskiemu, prowadził proces pokojowy z Izraelem, kontrolował ruch emigracyjny do UE. Doszedł też do władzy jako bohater, popularny wojskowy, wyznaczony przez prezydenta Sadata na zastępcę. Po jego śmierci dość łatwo przejął władzę. Zachód wspierał go więc, nie oglądając się na sytuację wewnętrzną. USA wysyłały do Egiptu rokrocznie ok. 2 mld dolarów. Armia egipska została świetnie wyposażona, pieniądze szły też do sektora publicznego, co wzmacniało Mubaraka.
- Poza armią nie było jednak różowo, skoro do protestów doprowadziła sytuacja ekonomiczna, brak perspektyw...
- Sytuacja jest dramatyczna głównie ze względu na demografię. W stosunkowo krótkim czasie liczba ludności przyrosła z 40 do 80 milionów. 4 proc. ludności i wąski pasek wokół Nilu musi wyżywić kraj. Egipcjan irytowały już te same twarze w rządzie niepotrafiące poradzić sobie z sytuacją. Teraz dodatkowo ucierpi turystyka. Przez jakiś czas może być trudno przekonać świat, że w Egipcie znów jest bezpiecznie.
- Z władzą rozmawia dziś komitet, w którym znalazł się noblista Mohamed ElBaradei, szef jednej z opozycyjnych partii Ajman Nur i przedstawiciel Bractwa Muzułmańskiego. To zalążek przyszłego rządu?
- Zapewne armia będzie chciała doprowadzić do jakiegoś gabinetu "zgody narodowej"...
- Bractwo Muzułmańskie na to się zgodzi? Nie zderzy się z armią?
- Mając perspektywę odejścia Mubaraka i udziału we władzy, może być skłonne. W końcu to nie są talibowie. Są mocno osadzeni w egipskich realiach i mogą pójść w kierunku demokratyzacji.
- Pytanie zatem, czy nie przerazi to Zachodu albo innych krajów arabskich. One mogą być następne. W tym kraje dość duże, jak Algieria czy Arabia Saudyjska...
- Na pewno będą naciski, żeby studzić nastroje i reformować Egipt małymi krokami. Rzecz w tym, że jeżeli ten milion, który dziś protestuje, poczuje się oszukany, bardzo szybko może urosnąć do kilku milionów.
Grzegorz Dziemidowicz
Egiptolog, b. ambasador w Egipcie (1994-99)
Mohamed Elbaradei (68 l.)
Prawnik i polityk, były szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Laureat pokojowej Nagrody Nobla w 2005 r. za "wysiłki zmierzające do używania energii atomowej wyłącznie w celach pokojowych". Uważany za jednego z głównych kandydatów na przyszłego prezydenta. Pozostaje w opozycji do Bractwa Muzułmańskiego.
Scena polityczna
Bractwo Muzułmańskie - najsilniejsze ugrupowanie opozycji, zdelegalizowane przez Mubaraka, ale prężnie działające jako skrzyżowanie ruchu charytatywno-pomocowego i politycznego. Uważane za umiarkowane, ale słynne też z zamachów na polityków i turystów. Już jako nielegalna organizacja zdobyło 20 proc. miejsc w parlamencie.