Nie chce mi się wdawać w przepychanki z Biedroniem
„Super Express”: - Razem wystawia pana w wyborach prezydenckich, ale były kolega z lewicowej koalicji Robert Biedroń uważa, że nie macie nawet szans na to, by pańską kandydaturę zarejestrować. Biedroń uważa, że przespał pan swój najlepszy czas w polityce. Jak mówi, samo zebranie 100 tys. okaże się ponad wasze siły?
Adrian Zandberg: - Robert Biedroń nie namówi mnie na wymianę złośliwości. Nie chce mi się wdawać w takie przepychanki. Po co? Wolę robić swoje.
- Przekonuje pan, że start w wyborach to chęć pokazania wyborcom alternatywy dla POPiS-u. Ale czy bardziej nie chodzi tu o podtrzymanie przy życiu partii Razem?
- Tu nie chodzi o mnie. Chodzi o miliony Polaków rozczarowanych tym rządem. Tym, że praktycznie nic nie idzie do przodu. Szpitale się sypią, kolejki do lekarza są coraz dłuższe. Mieszkania są wściekle drogie. Nie ruszył żaden program mieszkaniowy, tylko deweloperzy nabijają sobie kabzę. Tusk bez żenady mówi, że nawet aborcji nie załatwi. Kwitnie za to koryciarstwo, tak jak za PiS-u. To nie tak miało wyglądać.
Ludzie są rozczarowani Tuskiem, popędzili PiS. Na kogo mają głosować?
- Czemu ludzie, którzy mają taki wybór wśród kandydatów, mieliby poprzeć pana jako alternatywę?
- Startuję, bo chcę, żeby ludzie, którzy mają tego dość, mieli swój głos. Na kogo mają zagłosować? Na PiS? Przecież dopiero co ich pogonili. Na religijnego taliba Mentzena? Polska zasługuje na lepszy wybór.
- Na razie pański start to alternatywa przede wszystkim dla kandydatki Nowej Lewicy Magdaleny Biejat. Wziąwszy pod uwagę, że ideowo nic was nie różni, co miałby zyskać wyborca lewicy głosując akurat na pana, a nie na nią?
- Kandydaci rządowi – czyli Platformy, SLD i PSL-u – konkurują o wyborców, którzy uważają, że polityka Tuska jest OK. Ja uważam inaczej. Traktuję poważnie to, co obiecałem ludziom przed wyborami. Zasadnicze sprawy nie są załatwiane, dlatego jestem w opozycji. Mogłem oczywiście wziąć stołek i milczeć, pewnie by mnie teraz za to chwalono. Tylko po co?
Trzeba zmian a nie pudrowania status quo
- To po co panu ten start?
- W polityce, tak jak ją rozumiem, chodzi o poważne zmiany, a nie o to, żeby pudrować status quo i ładnie się uśmiechać. Nawet jak ktoś miał inne nadzieje, to już widać, ten rząd może i ładnie się uśmiecha, ale żadnych poważnych zmian nie przeprowadzi. A szkoda, bo nad Polską zbierają się chmury.
- Jakie?
- Mamy elektrownie, które dożywają swoich dni – te zbudowane za Gierka niedługo przestaną działać. Za parę lat padnie Bełchatów i zostaniemy z olbrzymim problemem. Będziemy płakać i płacić za import energii. Jedna, symboliczna elektrownia jądrowa, którą rząd buduje, nie wystarczy. Potrzebujemy przynajmniej ośmiu bloków jądrowych. Czy dziś ktoś o tym rozmawia? Nie.
- Ale może to po prostu nie jest temat na kampanię prezydencką?
- Ale to co? Mamy się znowu obudzić, jak już będzie za późno? Jak będą znikać miejsca pracy, bo Polska nie będzie w stanie zapewnić stabilnych dostaw energii? Takich problemów jest więcej. Jesteśmy częścią Unii Europejskiej, która – powiedzmy to sobie otwarcie – nie radzi sobie dobrze w starciu z Ameryką i Chinami. Mamy za mało inwestycji, i to na własne życzenie. Europa sama siebie dławi. Nałożyła na siebie ograniczenia, jeśli chodzi o korzystanie z kredytu, ograniczenia, które utrudniają inwestycje publiczne. Te zasady będą wkrótce bardzo bolesne także dla nas. Czy rząd coś z tym robi? Czy walczy o zmiany traktatów?
Koniec sporów o pierdoły
- PiS chciał je renegocjować, choć raczej po to, żeby zapobiec federalizacji UE...
- PiSowcy się do tego nie nadają, bo z nikim nie umieją się dogadać. Platforma woli nic nie robić. I tak to się kręci. A właściwie nie kręci. Premier Tusk kiedyś mówił, że jak ktoś ma wizję, to powinien iść do lekarza. Prawda jest taka, że jest dokładnie odwrotnie. Jak nie będziemy mieć pomysłu na przyszłość, jak nie przejmiemy inicjatywy w Europie, to rachunek będzie wysoki. I nikt tego za nas nie zrobi, zwłaszcza teraz, gdy Niemcy i Francja pogrążają się w marazmie. Nie można wiecznie czekać, aż poważne decyzje podejmie za nas ktoś inny. O to powinniśmy się spierać, a nie - przepraszam bardzo - o pierdoły.
- Czym, według pana, są te „pierdoły?
- Niekończące się pogróżki, kto kogo wsadzi do więzienia, albo spory o to, ilu neosędziów mieści się na końcu szpilki, to są pierdoły w porównaniu z pytaniem: Czy Unia Europejska przetrwa? Jak zapewnić Polsce rozwój przez kolejną dekadę? Siłą bezwładności daleko nie pojedziemy. O tym chcę mówić w kampanii.
SLD chce reprezentować ludzi zadowolonych z Tuska
- A nie chodzi w tym wszystkim zwyczajnie o zemstę na byłych koleżankach i kolegach z lewicowej koalicji i pokazanie im, że po rozwodzie z Razem nic dobrego w polityce już ich nie czeka?
- Każdy podejmuje swoje decyzje i bierze za nie odpowiedzialność. Koleżanki i koledzy z SLD wybrali, że chcą reprezentować ludzi zadowolonych z rządu Tuska. My wybraliśmy drogę demokratycznej, prospołecznej opozycji.
- A nie było w ogóle szansy, by lewica szła z jednym kandydatem lub kandydatką? Mimo nawarstwiających się różnic między Razem a Nową Lewicą, dla wszystkich po lewej stronie lepiej by było, żeby wzajemnie się nie kanibalizować?
- Panie redaktorze, to są wybory o przyszłości, a nie o Nowej Lewicy. Zresztą dlaczego miałbym mówić tylko do lewej strony? Zamykanie się w etykietach nie ma sensu. Często słyszę od ludzi: „panie Adrianie, mam inne poglądy, ale z tym, co Pan mówi, to się zgadzam". A jak pytam, jakie to poglądy, słyszę „jestem patriotą". To się świetnie składa, bo ja też! Dlatego zająłem się polityką. Porozmawiajmy zatem, jak ten patriotyzm rozumiemy. O tym będę mówić w kampanii. O rozwoju, o uczciwych zasadach. O wolności, którą dziś odbierają nam wielkie korporacje.
Odgłosy ze stajni mecenasa Giertycha nie robią na mnie wrażenia
- Ale spodziewany słaby wynik i pana, i Magdaleny Biejat podziała na wszystkich na lewicy otrzeźwiająco i pchnie was z powrotem w ramiona, bo wybory prezydenckie dowiodą, że rozbicie głosów lewicy skazuje ją na pozaparlamentarny byt?
- Nie wiem, co zrobią w przyszłości inni, proszę ich o to pytać. Ja mogę mówić za siebie – nie piszę się na rolę przystawki liberałów. Nie zapiszę się ani do Tuska, ani do Kaczyńskiego. Będę walczyć o zmianę. Jeszcze nigdy nie odniósł sukcesu ktoś, kto nie walczy.
- Słabnące sondaże Rafała Trzaskowskiego nie sprawią, że pojawi się znowu presja na to, by wszyscy wyborcy, którzy nie głosują na PiS lub Konfederację, zjednoczyli się pod sztandarem kandydata PO, bo inaczej zostaną zapisani do koalicjantów Kaczyńskiego? Zandberg i Razem znów okażą się akuszerami powrotu PiS do władzy, o co was oskarżano was po 2015 r.?
- A to jakaś nowość? Przecież to trwa cały czas. Te pokrzykiwania, że jak nie klękasz przed Tuskiem, to jesteś pisowcem. Albo, że jak nie klękasz przed Kaczyńskim, to jesteś zdrajcą Polski. Jedno i drugie mogę skwitować tylko wzruszeniem ramion. Odgłosy ze stajni mecenasa Giertycha robią na mnie mniej więcej takie samo wrażenie, jak pohukiwania wzmożonych, pisowskich radykałów. Robię swoje.
Rozmawiał Tomasz Walczak