"Super Express": - Jak wyglądały początki pana współpracy z "Gazetą Wyborczą"?
Jerzy Jachowicz: - Na przełomie roku 1989 i 1990 działalność "Gazety" przez wielu Polaków traktowana była jako głos Solidarności, która od czasu stanu wojennego zmagała się z reżimem generałów. Do redakcji trafili ludzie, którzy pracowali w podziemnych pismach, działali w opozycji. Do "Gazety" przyszedłem z gotowym reportażem śledczym. I ten gatunek dziennikarstwa w sposób naturalny już do mnie przylgnął.
- Opisywał pan początki mafii w Polsce, nierozliczone zbrodnie PRL. Zapłacił pan za to ogromną cenę...
- Pomińmy ten wątek, nie chciałbym uprawiać tu kombatanctwa. Dziennikarstwo śledcze traktowałem trochę jak rodzaj misji. Ważne było dla mnie wyjaśnianie nierozliczonych zbrodni PRL, a mówiąc ściślej - zbrodni peerelowskiego MSW. Już na początku lat 90. stało się jasne, że rodząca się mafia jest ściśle związana z dawną Służbą Bezpieczeństwa.
- W "Gazecie" spędził pan wiele lat. W końcu jednak współpraca została zakończona. Dlaczego?
- W "GW" udało mi się stworzyć samodzielną działkę, dość odległą od bieżącej polityki. Stąd mogłem tam funkcjonować. Opisywałem też zbrodnie komunistyczne, między innymi rolę generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu okazało się, że "Gazeta" roztacza nad tymi ludźmi parasol ochronny. Ponieważ doszło do pewnych napięć między mną a redaktorem naczelnym, zrezygnowałem ze współpracy.
- A skąd wzięła się taka nagła miłość "Gazety Wyborczej" do generałów?
- To wielka tajemnica. Lata stanu wojennego i końcówka PRL były niezwykle skomplikowane. Wiele związków między opozycją a SB nie zostało odkrytych. Trzeba być z jednej strony ostrożnym, ale z drugiej nie wolno zaniedbać próby dotarcia do prawdy. Nawet jeśli okaże się ona sensacyjna, a dla wielu ludzi bolesna. Trudność polega na tym, że te związki nie zostawiły żadnych śladów. Raczej nie ma ich w żadnych aktach. Być może są w prywatnych kajetach wysokich funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Więcej powiedzieć nie mogę.
- Czesław Kiszczak został skazany przez sąd tylko na karę w zawieszeniu, prawomocnie jest jednak uznany za przestępcę. Czy w związku z tym nie powinien zostać zdegradowany?
- Zgadzam się ze słowami senatora Jana Rulewskiego, który na waszych łamach domaga się degradacji generała. Szczególnie, że po niezrozumiałej decyzji Trybunału Konstytucyjnego generałowie zostali wyłączeni z ustawy dezubekizacyjnej. Dzięki temu generał Kiszczak wciąż może pobierać bardzo wysoką emeryturę. Zdegradować do szeregowca może jedynie sąd. Prezydent może jednak uczynić pierwszy krok i zdegradować ze stopnia generała do pułkownika.