"Super Express": - Słowa prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego o tym, że działania opozycji miały charakter zamachu stanu czy puczu, wywołały prawdziwą burzę. Czy lider partii rządzącej przesadził, czy może miał rację?
Jerzy Jachowicz: - Jestem przekonany, że Jarosław Kaczyński ma rację, mówiąc, że mieliśmy do czynienia z zamachem stanu. Znając Jarosława Kaczyńskiego, wiem, że nie rzuca on słów na wiatr. Jeżeli postawił taką tezę o zamachu stanu, to znaczy, że miał ku temu poważne powody. Ale przekonanie, że faktycznie mieliśmy do czynienia z próbą zamachu, opieram też na innych przesłankach. Otóż już na tydzień przed 13 grudnia KOD rzucił hasło wypowiedzenia posłuszeństwa władzy. Przy czym, co ważne dla wszelkich przewrotów, pucze zaczynają się od służb zmilitaryzowanych, policji, wojska. Apel KOD był skierowany właśnie do tych grup - funkcjonariuszy i żołnierzy.
- Wojsko i policja podlegają rządowi. Czemu akurat miałyby wspierać pucz?
- Chodzi o ustawę dezubekizacyjną, odebranie funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa wysokich emerytur. Do opinii publicznej trafił sygnał, że ustawa ma objąć nie tylko esbeków, lecz także byłych milicjantów czy wojskowych. To wywołało głębokie poruszenie w tych grupach. To środowisko doznało ogromnego wstrząsu. Za tym wstrząsem szedł protest. Nie bez powodu na marszach KOD pojawiają się byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Przez ponad dwadzieścia lat zajmowałem się tematyką policji i byłych funkcjonariuszy SB, niektórych byłych esbeków rozpoznałem na marszach KOD, te twarze były mi bardzo dobrze znane. To ludzie, którzy służyli w SB, w III RP w Urzędzie Ochrony Państwa. A teraz pojawiają się na demonstracjach KOD. To dowodzi, że do protestu przeciw PiS włączyły się służby. A proszę pamiętać, że jeżeli mówimy o puczu, to nie jest tak, że inspirowali go posłowie czy nawet Mateusz Kijowski. Ale właśnie byli oficerowie, którzy dołączyli do KOD. W pierwszych dniach grudnia nastąpiło pierwsze uderzenie, którym był apel o nieposłuszeństwo wobec władzy. A już to, co działo się w feralny piątek w Sejmie i przede wszystkim przed Sejmem, było zorganizowaną i skoordynowaną akcją, inspirowaną przez służby specjalne. Mogę to śmiało powtarzać.
- Ale co przez to miano uzyskać?
- To miało służyć w pierwszej kolejności destabilizacji parlamentu poprzez nacisk na posłów PiS w Sejmie. Drugi atak miał iść z ulicy. Oczywiście oprócz tzw. kadr przygotowanych do puczu w protestach uczestniczy cała masa ludzi nieświadomych, w czym uczestniczy. Pojawiają się też chuligani, ludzie gotowi do bitki, agresywni. Puczystom ta część nacisku na parlament wymknęła się spod kontroli i działała na ich niekorzyść. Atak na parlamentarzystów wychodzących z Sejmu, dziennikarzy TVP jest tu przykładem. Pucz nie udał się jednak głównie dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu. Gdy marszałek wykluczył posła Szczerbę, nieistotne, słusznie, czy nie, zaczęła się okupacja mównicy sejmowej. Okupanci byli przekonani, że obrady nie zostaną wznowione i nie dojdzie do uchwalenia ustawy budżetowej. Brak budżetu oznacza upadek państwa. Twarda postawa Jarosława Kaczyńskiego na szczęście to uniemożliwiła.