"Super Express": - Więc uważa pan, panie prezesie, że Prawo i Sprawiedliwość wygra wybory...
Jarosław Kaczyński - Robimy wszystko, żeby tak było. Wierzymy, że wygramy i jest na to duża szansa. Kolejne sondaże są dla nas korzystne. Mamy też własne badania. Wynika z nich, że mamy już przewagę nad PO. Dla nas to początek drogi. Chcemy zyskać kolejne 10 procent. Wtedy nie będzie konieczna żadna koalicja.
Przeczytaj koniecznie: Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Super Expressu": Tusk może teraz zostać modelem albo pisać książki
- Jeśli o koalicji mowa... Raz nazywacie SLD złą postkomuną, innym razem dobrze rokującą socjaldemokracją. To jakie jest w końcu to SLD i czy z Napieralskim możliwa jest koalicja?
- Oni straszliwie zmienili kurs pod wpływem swojej młodzieży. Pan Grzegorz Napieralski ze względu na metrykę mógłby być socjaldemokratą. Ale on jest mniejszym socjaldemokratą niż ludzie z pokolenia jego rodziców. Kurs, który obrał, jest dla nas nie do przyjęcia. On reprezentuje z jednej strony "zapateryzm" w warstwie wartości i populistyczny liberalizm w warstwie społeczno-gospodarczej. Do tego dochodzą jeszcze skandaliczne wypowiedzi na temat katastrofy smoleńskiej. Krótko mówiąc, nie ma o czym mówić. Sojusz PiS i SLD jest wykluczony.
- Nawet jeśli będzie to jedyna droga do władzy?
- Władza nie jest celem samym w sobie. Żeby rządzić, trzeba wiedzieć, co można w Polsce zrobić. My z SLD moglibyśmy się najwyżej skompromitować.
- Wygrane przez PiS wybory oznaczają, że pan zostanie premierem?
- Tak powinno być. Leszek Miller chyba pierwszy wprowadził w tej kwestii zdrową zasadę, która jest z powodzeniem stosowana w wielu krajach. Mianowicie, że szef zwycięskiej partii staje na czele rządu. Ja w tej kwestii zgrzeszyłem i ten grzech chodzi teraz po Warszawie i Londynie i wzbudza sensację. Ale później wróciłem na drogę cnoty i zostałem premierem. Nie ukrywam, że w dużej mierze dzięki śp. prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, który był przeciwny temu, żeby Marcinkiewicz był premierem. Zdecydowanie namawiał mnie, żebym przejął rząd.
- Prezydent Komorowski powiedział kilka dni temu, że to on namaści premiera i że trzeba o tym pamiętać.
- To co teraz mówi pan Komorowski, że to on zdecyduje, komu zaproponuje objęcie funkcji szefa rządu, to próba ratowania własnej partii. To jest socjotechnika: "Nie głosujcie na PiS, bo i tak nie zrobię Kaczyńskiego premierem". To jest bzdura, liczenie na to, że ludzie nie znają konstytucji. Krótko mówiąc, jeśli PiS wygra, ja zostanę premierem, jak nie w pierwszym, to w drugim kroku.
- Wróćmy do wyborów. Wyobraża pan sobie koalicję z PJN?
- Jest tak mało prawdopodobne, że PJN wejdzie do Sejmu, że właściwie nie ma o czym rozmawiać. Równie dobrze możecie mnie zapytać, czy zawiążę koalicję z Markiem Jurkiem, jeśli wejdzie do Sejmu.
- To zapytamy inaczej, jeśli członkowie PJN posypią głowy popiołem, przyjmie pan ich do PiS?
- My jesteśmy wyrozumiali. Przecież dawni koledzy do nas wracają, niedawno miałem wspólną konferencję z Kazimierzem Ujazdowskim. Ale z PJN problem polega na tym, że oni paktowali z Palikotem. Głosić, że się jest spadkobiercą Lecha Kaczyńskiego, jednocześnie zadawać się z tym panem jest wbrew wszelkiej moralności i wszelkim zasadom. Tego my nie jesteśmy w stanie zaakceptować. Każdy sojusz musi mieć jakąś podstawę moralną. A Palikot był arcyszkodnikiem, robił to, co próbowali z Polakami zrobić nasi wrogowie. Doprowadził do hordyzacji życia politycznego.
- Marcin Dubieniecki narobił kłopotów PiS?
- Nie chcę się wypowiadać na ten temat. To jest mąż mojej bratanicy. Została mi tylko Mama i Marta. Na szczęście Mama czuje się ostatnio lepiej. Proszę mnie więc zwolnić z oceny zachowania Marcina Dubienieckiego.
- Co pan sądzi o sytuacji w Telewizji Polskiej?
- Najlepiej zobrazował to mój znajomy, opowiadając dowcip podobno krążący po gmachu telewizji: Orzeł przyleciał, złożył jaja, a potem przyszła kuna i wszystko zżarła. Tak to można opisać. Mamy do czynienia z chorobą, która jest wynikiem tej konstrukcji telewizji, którą przyjęto już 20 lat temu. Telewizja publiczna została już wtedy skrajnie upartyjniona. Ale teraz sytuacja jest jeszcze gorsza, bo oto jedna partia, mająca około 30-procentowe poparcie, jest całkowicie odcięta od mediów publicznych. Robi się wszystko, żeby tej sytuacji nie zmienić, a to już nie godzi tylko w telewizję publiczną, ale godzi w demokrację i z tego trzeba sobie zdawać sprawę. Teraz cały front medialny ma służyć jednak formacji politycznej w trzech odmianach PO, PSL i SLD. Z demokracją to nie ma nic wspólnego. Dziś bez mediów nie można dotrzeć do ludzi. Dodatkowo zakazuje się publikacji spotów wyborczych, co już całkiem odetnie nas od wyborców. Cel jest oczywisty. Słabnące siły polityczne pragną wszelkimi dostępnymi środkami, jeszcze nie najmocniejszymi, bo wciąż nikt nas nie zamyka, utrzymać się u władzy. To jest bardzo niedobre i przypomina kraje na wschód od Polski.