"Super Express": - Kandyduje pan na szefa Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
Jarosław Duszewski: - Mam 55 lat, 30 lat spędziłem w prywatnych firmach budowlanych i przy projektach największych koncernów. Zarobiłem swoje, nie mam trosk finansowych. I przyszedł taki czas, w którym chciałbym coś zrobić...
- Zaraz pan powie "dla kraju".
- To może tak brzmieć, ale po prostu po iluś latach w biznesie są funkcje, które mogą być ukoronowaniem pracy zawodowej. Tak postrzegam kierowanie GDDKiA. Tym bardziej że od lat krzyczę o nieprawidłowościach, które tam występują.
- Rządy szczyciły się, że autostrady powstają...
- Przez 7 lat GDDKiA szczyciła się, że budują drogi i autostrady. Tyle że z tymi pieniędzmi z UE każdy by budował. Nie każdy zostawiłby jednak po sobie taką pustynię, bankructwa firm, podwykonawców. Polskie potęgi, jak PBG albo Hydrobudowa, w wyniku tego dobrodziejstwa zniknęły z rynku. Wydać tyle pieniędzy, by miejsca pracy znikały zamiast powstawać? Niesamowity sukces, gratuluję. Firmy, które na tym miały powstać, powinny wyjść na rynki zagraniczne, kiedy u nas skończą się środki pomocowe. Weźmy firmy z Irlandii, które u siebie wybudowały świetne drogi i wyszły na zewnątrz. I wie pan, co się stało?
- Co?
- Działały świetnie, dopóki nie dotarły do Polski i tu o mało nie wykończyła ich właśnie nasza GDDKiA. Niektóre zresztą zbankrutowały. I skoro ogłoszono otwarty nabór, a z kandydatów, których dopuszczono do II etapu, mam najlepsze kwalifikacje zawodowe, jeżeli chodzi o drogi i autostrady, to startuję.
- Jan Pietrzak powiedział kiedyś o takich wyborach: "głosowali jak chcieli, a wybrali, kogo trzeba". Wie pan, co się mówi wokół tego konkursu?
- Oczywiście, że jest rozstrzygnięty jeszcze przed tym, kiedy go rozpisano, a my jesteśmy otoczką. Jestem dorosłym człowiekiem i zdaję sobie sprawę z tego, że szef GDDKiA to stanowisko polityczne...
- To kto wygra konkurs na dyrektora GDDKiA i dlaczego mówi się, że będzie to Remigiusz Paszkowski, były szef PKP PKL?
- Patrząc na życiorys pana Paszkowskiego, można go uznać za jakieś "złote dziecko" polskiego przemysłu państwowego. W komedii Stanisława Barei była pani, która podkreślała, że jej mąż "jest z zawodu dyrektorem". I z kimś, kto z zawodu jest dyrektorem, wygrać będzie ciężko. Ten człowiek zna się na wszystkim! (śmiech)
- Na wszystkim, czyli...
- Pobawił się trochę w politykę przy obecnie rządzących, ale był też dyrektorem w spółkach, których cechą wspólną jest udział państwa i partyjni nominanci. Był dyrektorem w kopalni soli, zakładach chemicznych, na kolei, pracował w NBP. Prawdziwy człowiek renesansu, zna się na wszystkim, pod warunkiem że państwowe. I chyba bardzo mu zależy na tej pracy.
- Rozmawiał pan z nim?
- Wyciągam wnioski z faktów. Pan Paszkowski przed chwilą złożył rezygnację z kierowania PKP PLK, gdzie zarabiał 50 tysięcy zł. Złożył ze względu na nowe plany zawodowe. I wystartował na stanowisko szefa GDDKiA.
- Ile zarabia szef GDDKiA?
- To stanowisko równorzędne podsekretarzowi stanu, czyli to jest jakieś 8 tys. zł netto. Duży spadek w dół. Może chodzi o to, że to stanowisko z "r-ki" i władza podnieca bardziej niż pieniądze (śmiech)? Mówiąc serio, to są jednak miliardowe kontrakty.
- Sugeruje pan, że można to sobie rekompensować różnicą?
- To stanowisko dla kogoś, kto potrzebuje się odbić i iść dalej, albo które ma ukoronować wieloletnią działalność. Ja po kilkudziesięciu latach pracy dla największych korporacji zdołałem zgromadzić majątek ponad 20 mln zł. I mam swoje lata. Natomiast taki 40-latek, który wciąż jest na dorobku, który ma swoje potrzeby, który traci pracę za 50 tys. zł miesięcznie i ma dostać 10 tys. zł... Nikogo nie podejrzewam. Może być tak, że rekompensatą jest inna sprawa...
- Czyli?
- Może pewność zatrudnienia? Czytam i słyszę, że z PKP usuwają ludzi określanych jako "bankomaty", którzy przyszli z panem Karnowskim. I trzeba im znaleźć jakieś stanowiska pocieszenia. I takimi stanowiskami są np. te w GDDKiA. Nie jestem idiotą i jeżeli ktoś w sile wieku rezygnuje z posady za 50 tys. zł i startuje w konkursie o pięć razy niższą pensję, to można domniemywać, że konkurs został rozpisany tak, żeby miał wszelkie szanse. Otwartość rządu przy rozpisaniu tego konkursu jest zresztą dla mnie zaskoczeniem.
- Dlaczego?
- Zrezygnowano z warunków fachowych i rozpisano go tak, że mogą w nim startować tysiące Polaków. Wystarczy tytuł magistra, sześć lat pracy i trzy lata pracy na stanowisku kierowniczym. Niekoniecznie w tej dziedzinie. Te warunki spełniają nawet kierownicy pociągów, z całym szacunkiem do ich kompetencji. Spełnia też pan Paszkowski.
- To po co pan startuje?
- Ufam, że takie gierki toczą się jednak szczebel niżej niż stoją panie premier Kopacz i minister Wasiak. Wierzę w ich dobre intencje. Mam też nadzieję, że dla pani premier ważne jest to, co pozostawi po tych kilku latach. Że chcą rządzić dłużej i nie chcą za chwilę walczyć z jakimś skandalem i problemami w GDDKiA. Że tym razem szukają osoby nie do zamiatania problemów pod dywan, ale osoby do rozwiązania tych problemów. Skoro rozpisano konkurs, a nie powołano nowego p.o., to może rzeczywiście chcą fachowca?
- A może im wcale fachowiec nie jest potrzebny?
- Jest potrzebny. To jest ponad 90 miliardów zł na drogi. To może być koło zamachowe całej gospodarki. Rozumiem, że to jest polityka i w polityce obsadza się swoimi ludźmi różne miejsca. Obsadzajcie nimi te, w których nie mogą zbyt wiele napsuć. GDDKiA zostawmy fachowcom.
- W GDDKiA od 7 lat nie było szefa, ale byli "pełniący obowiązki" szefa.
- Tak, to stały wybieg, który pozwala bez łamania prawa obchodzić wymogi ustawy co do kompetentnego kierownictwa. Lech Witecki, poprzedni p.o. dyrektora GDDKiA, pełnił tak obowiązki 7 lat. Dwukrotnie mógł nie zdać egzaminu na urzędnika państwowego. Czyli można długo.
- Odwołano go jednak.
- Po takim bałaganie i bankructwach tylu firm? Odwołano, odchodził w niesławie, ale krzywda mu się nie stała. Dziś pracuje znów na państwowym, przy Stadionie Narodowym. Ma ok. 40 tys. zł pensji. Miękko wylądował. Ja, żeby te kwoty przekraczać, musiałem popracować 20 lat na wysokich stanowiskach w prywatnym biznesie. Ale widocznie to złoty chłopak. Pozazdrościć.
- Jego następczyni Ewa Tomala-Borucka, także p.o. szefowej, została właśnie odwołana. W oparach tajemnicy. Uzasadniono to "interesem firmy".
- To jakaś komedia. Ten interes firmy nie pozwalał jej być dyrektorem w Warszawie, ale szybko wróciła na dyrektora oddziału tej samej firmy w Katowicach? W oparach tekstów o ABW i CBA? Bądźmy poważni. Może się zapomniała i chciała wygrać konkurs? I pani Boruckiej, choć jest pilną uczennicą swojego poprzednika, naprawdę bardzo współczuję. Bo z taką łatką w branży budowlanej, na rynku, to jest wilczy bilet.
- Startuje poza rynkiem na państwową posadę. W tym samym konkursie co pan.
- Tak, choć odwołano ją ze względu na interes firmy. Czy to nie ciekawe? Choć przecież i pan Witecki, i ona powinni być skreśleni w branży. Władze GDDKiA wykończyły tyle małych firm w Polsce... Oni mieli patrzeć, czy pieniądze przechodzą w dół, czy trafiają tam, gdzie powinny. Tymczasem tam był skandal na skandalu. Słyszał pan o raporcie NIK o GDDKiA?
- Tak. 70 proc. dróg przez nich nadzorowanych nie spełniało standardów jakości.
- Tam są jeszcze gorsze rzeczy. GDDKiA w ogóle zapomniała o monitoringu. Jej dorobek to seria bankructw. Nie znam się z członkami komisji konkursowej, nie znam polityków ze szczytów PO. Startuję jako fachowiec. I wierzę w to, że to, co się stało niedawno z panią Kalatą w ZUS, która przeszła egzamin pisemny jako jedyna, ale odpadła "na ustnym", to był wyjątek.
Zobacz: Władysław Bartoszewski jest uwielbiany w Izraelu! Szewah Weiss wspomina Bartoszewskiego