"Super Express": - Jak zapamięta pan Władysława Bartoszewskiego?
Szewach Weiss: - W swojej pamięci mam kilku Bartoszewskich. Jeden to Bartoszewski, którego poznałem przy okazji oficjalnych spotkań: goszcząc go w izraelskim parlamencie (Knesecie) czy na otwarciu muzeum poświęconego dzieciom zamordowanym w czasie Holokaustu. Pamiętam go również ze spotkania w instytucie Yad Vashem, który jest świątynią pamięci Holokaustu w Jerozolimie. Widywałem go też na spotkaniach Międzynarodowej Rady Muzeum Auschwitz-Birkenau. Zajmuje się ona polityką pamięci o wszystkich niemieckich obozach zagłady na polskich ziemiach. To właśnie Bartoszewski jej przewodniczył, bo kto inny mógł być na czele takich działań?! I to jest ten pierwszy Bartoszewski, którego zapamiętam.
- Ten "drugi" był inny?
- Ten drugi, osobisty Bartoszewski, jest już mi o wiele bliższy. Znaliśmy się już po wcześniejszych rozmowach. Więc gdy widywałem go później w czasie mojej służby ambasadorskiej w Polsce, to te spotkania wyglądały inaczej. Po przyjacielsku. Gdy zostałem ambasadorem Izraela, nie używaliśmy już takich formalnych tytułów, zgodnych z protokołem dyplomatycznym. Mówił do mnie nie "ekscelencjo", tylko "Szewachu". U mnie ten proces, zanim zacząłem używać formy "Władysławie", a z czasem "Władku", trwał trochę dłużej. Polacy mają takie ładne wyrażenie "kłaniam się". Zaadaptowałem w sercu jego polskie znaczenie wobec prof. Bartoszewskiego i zawsze go tak honorowałem. To jest mój drugi obraz Bartoszewskiego.
- Jaka była pańska reakcja na wieść o jego śmierci?
- Śmierć człowieka, który żyje intensywnie przez 93 lata, nie jest niespodzianką, tylko częścią życia. Długiego, bardzo ważnego i udanego. Dla mnie osobiście jest to niezwyczajna żałoba.
- Profesor Bartoszewski w czasie okupacji działał w specjalnej komórce państwa polskiego, jaką była Żegota. Na pewno rozmawiali panowie o tej części jego życia?
- Tak, niemało o tym mówiliśmy. Nie jestem historykiem, ale należę do tego pokolenia Żydów, których życie jest częścią trudnej historii. A Żegota to zjawisko, które nas, Żydów, bardzo do Polaków zbliża. Mamy też sprawy, które nas oddalają, jak np. szmalcownicy. Gdyby wszyscy byli tacy jak sprawiedliwi wśród narodów świata i jak był Bartoszewski, to historia wyglądałaby inaczej. Ale to jest niemożliwa fantazja.
- Co zostanie po prof. Bartoszewskim?
- Słowo "nie". Ludzkość czasem wpada w sytuacje nieludzkie. I wtedy potrzebni są ludzie, którzy mają odwagę powiedzieć "nie". Krytyka totalna, nawet w systemie demokratycznym, jest potrzebna. Potrzebni są ludzie mówiący "nie". I nawet kiedy przesadzają, to "nie" jest bardzo potrzebne.
- Na ile znana jest w Izraelu postać prof. Bartoszewskiego?
- Jest tam uwielbiany! Dwóch najpopularniejszych w Izraelu Polaków - z punktu widzenia miłości i sympatii - to Jan Paweł II i Władysław Bartoszewski. Wszystkie media w Izraelu zajmują się śmiercią Bartoszewskiego. Przed rozmową z panem udzielałem telefonicznego wywiadu dla izraelskich mediów o tym, kim był Bartoszewski - mówiąc ogólnie i mówiąc po żydowsku.
- Znali się panowie prywatnie. Pamięta pan coś, co odbiegało od tych poważnych tematów, które zazwyczaj porusza się przy okazji takiego nazwiska?
- Mieliśmy tyle anegdot... ale może opowiem je dopiero za jakiś czas, nie w żałobie. Chcę jednak podkreślić, że on generalnie miał fantastyczne poczucie humoru. To był taki humor mądrych ludzi. Nigdy nie był wulgarny, zawsze na tle faktów historycznych i związany z jego życiorysem. Człowiek na takim poziomie, z tak wyjątkowym doświadczeniem jak jego, nie mógł nie mieć jakiejś głębokiej, mądrej ironii.
Zobacz: Władysław Bartoszewski nie żyje. Zmarł w wieku 93 lat