– I właśnie – czy nie obawia się pan, że swoimi obietnicami, ale też informacjami o doskonałej koniunkturze gospodarczej przyczyniacie się trochę do tego, że kolejne grupy będą chciały wyciągać rękę po pieniądze od państwa?
– Z całą pewnością złą stroną pozytywnych informacji o sytuacji budżetowej jest rozbudzenie apetytów wielu grup. Jednak, choć sytuacja jeśli chodzi o deficyt budżetowy jest najlepsza od wielu lat, nie da się zrobić koncertu życzeń i spełnić wszystkie oczekiwania. A przecież płace w Polsce w ostatnich latach wzrosły w rekordowym tempie.
– Sprzeciw wobec pomysłów w sprawie płacy minimalnej nie jest pierwszym wystąpieniem Solidarności przeciwko rządom PiS. Wspomnieć można choćby protest w sprawie ograniczenia pracy w niedzielę. Był moment, że przewodniczący Piotr Duda mówił, że Solidarność czuje się oszukana. Czy oznacza to, że NSZZ Solidarność, związek, którym pan kiedyś kierował, wejdzie na kurs kolizyjny względem PiS?
– Gdyby nie było takich sytuacji, zasadnym byłoby pytanie o to, czy związki zawodowe są potrzebne. Związki zawsze zgłaszają postulaty wybiegające bardziej w przyszłość. Żaden rząd w wolnej Polsce nie realizował tak rozbudowanego programu społecznego.
Rozmawiał Przemysław Harczuk