Janusz Korwin - Mikke

i

Autor: se.tv

Janusz Korwin-Mikke w "Super Expressie": Eee, jakoś to jest...

2016-03-08 3:00

Zauważyłem, że Polacy podchodzą do działań na dwa skrajnie odmienne sposoby. Pierwszy przedstawił śp. Sławomir Mrożek: "- Może byśmy coś zaorali? - Eee...". Drugi opisał był nasz znany (przynajmniej starszemu pokoleniu) poeta śp. Adam Mickiewicz: "(...) Szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i? - jakoś to będzie". Na tej drugiej zasadzie oparto powstanie styczniowe, powstanie w getcie warszawskim i powstanie warszawskie. W Krakowie na propozycję zrobienia powstania krakowskiego miejscowy dowódca AK odpowiedział groźbą wyrzucenia z organizacji tych, co to proponują - i należy mu się za to pomnik.  

Podejrzewam, że sprawa "tragicznego wypadku, z którego nie wolno sobie robić żartów" - czyli pęknięcia opony w panaprezydenckim samochodzie - wynikła z harmonijnego połączenia obydwu tych zasad. Myśl o sabotażu należy natychmiast odrzucić - sabotażysta popsułby przednią, a nie tylną oponę. Nie, po prostu ten, który powinien był sprawdzić te opony (a nie powinien to być ten, który potem będzie musiał je zmieniać lub pompować!), pomyślał sobie:"Eee...". A potem: "Jakoś to będzie".

Bo, jak słusznie zauważył ten wymyślony przez komunistycznego agenta kretyn, dobry wojak Szwejk, stawiany przez niektórych za wzór dla młodzieży: "Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było".

JE Jarosław Gowin zauważył z tej okazji, że coś chyba łączy katastrofę w Smoleńsku, wypadek helikoptera pana Leszka Millera, katastrofę cessny i to pęknięcie opony. Bo ja wiem...

W Smoleńsku pilot działał na zasadzie: "Wprawdzie alarm nakazuje się natychmiast wznosić, wprawdzie ruscy kontrolerzy wrzeszczą, by odchodzić - ale my, Polacy, wiemy lepiej: jakoś to będzie". I pod tym względem jakieś podobieństwo może jest.

W przypadku awarii tego helikoptera pilot zapewne pomyślał, że skoro do tej pory leciał i nawet wylądował, to nie trzeba nic sprawdzać, jakoś tam przecież będzie. Potem zachował zimną krew, wykazał spore umiejętności - więc wszyscy jakoś przeżyli.

Przypadek cessny jest nieco inny. Samolot był wojskowy, pilotowali go wojskowi i lecieli sami wojskowi. Wojskowi to ludzie, których zawodem jest ryzykowanie. Ludzie, którzy powinni lubić ryzyko. A że podejmując ryzykowne działania, czasem się przegrywa - to jest wliczone w cenę wyszkolenia. Wolę mieć wojskowych pilotów, którzy lubią ryzykować - i raz na jakiś czas rozwalą samolot - niż ciapy, które boją się ryzyka i wszystko sprawdzają po trzy razy pod kątem bezpieczeństwa.

Jednak szofer prowadzący prezydencki samochód i pilot prezydenckiego samolotu powinni mieć zupełnie inne cechy. I dlatego znakomity pilot szturmowca, znakomity kierowca rajdowy absolutnie nie są ludźmi, którym powinno się powierzać życie prezydentów!

Jeśli, oczywiście, zależy nam na tym, by przeżyli.

Sprawdź: Tomasz Walczak: Politycy wyklęci, czyli martyrologia PiS