A zauważyli Państwo, że do tych reklam wynajmuje się ludzi, którzy uważani są za wiarygodnych? Płaci się im ogromne, niewyobrażalne pieniądze - by z uśmiechem i szczerym, otwartym spojrzeniem zapewniali nas wszystkich, że produkt X jest "najlepszy". Ale czy jest najlepszy naprawdę?
Przypadkiem może i jest. Ale reguła brzmi: produkt dobry da się sprzedać i bez reklamy. Im większa reklama - tym większe podejrzenie, że wciskają nam kit. A teraz popatrzmy na ekran, gdzie jakiś urzędnik reklamuje rząd. Że jest wspaniały, że jest to w ogóle najlepszy rząd, jaki moglibyśmy mieć. A potem jakiś PiSman reklamuje Prawo i Sprawiedliwość - że jest to najlepsza opozycja, jaką moglibyśmy mieć. To jest normalna reklama. I trzeba być tak samo czujnym. Pamiętamy: im większa reklama - tym większe podejrzenie, że wciskają nam kit.
Jest jednak kilka istotnych różnic między reklamą rządu a reklamą samochodu. Po pierwsze: firma reklamująca samochody może przesadzać - nie może jednak kłamać, bo konkurenci nie śpią i mogą ją za to postawić przed sądem. Natomiast politycy mogą kłamać do woli - i co im kto zrobi? Urzędnicy na temat rządu też. Na przykład co jakiś czas rząd zachwala swoje obligacje jako "najlepszy i najpewniejszy sposób oszczędności". Nie wiem jak w Polsce ale laureat Nobla z ekonomii, śp. prof. Milton Friedman, wyliczył, że w USA na obligacjach rządowych się traci. Wątpię, by w Polsce było lepiej.
A co do "pewności"... Wielu ludzi do dziś ma w szufladach obligacje wystawione przez II Rzeczpospolitą. Oni też wtedy zapewniali, że to najlepsza i najpewniejsza lokata pieniędzy.
Po drugie: firma musi za reklamę płacić. Politycy i urzędnicy nie płacą. Co więcej - jeszcze czasem im płacą!
Po trzecie: jeśli nawet płaci, to i tak my płacimy. Partie otrzymują ogromne pieniądze z kieszeni podatnika. Czyli my MUSIMY płacić na to, by ONI wciskali nam kit!
Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której my musimy płacić na reklamy samochodów. Och - mamy wybór: mogą nam reklamować toyoty, jaguary, hyundaie czy porsche... Ale to my płacimy - i potem ONI decydują, która marka będzie reklamowana. I musi za to płacić każdy - nawet ten, kto nie ma zamiaru nabyć toyoty, jaguara, hyundaia czy porschaka. Także ci, którzy w ogóle nie mają zamiaru kupić żadnego samochodu (i na wybory nie chodzą!). Czy to jest normalne?
Ale jest jeszcze czwarta różnica.
Gdy sprzedawca usiłuje wcisnąć klientowi swój szajs, to musi go przekonać. Trochę koloryzuje, trochę oszukuje, trochę mówi prawdy - ale odstawia bajer jak się patrzy, bo musi go przekonać.
W polityce wystarczy przekonać 51 proc. "klientów". Wmawia się im, że będzie im jak w raju - bo obrabują pozostałe 49 proc. Oczywiście hersztowie "Gangu 51proc." otrzymują lwią część łupu.
I zaraz, po chwili, montują kolejny gang 51 proc. Być może z tymi samymi przed chwilą obrabowanymi... Ale ci hersztowie znów otrzymają lwią część! I dokładnie na tym w d***kracji polega "polityka".