Bo sama impreza wręczania nagród dla najlepszych pracodawców pokazuje, jak zła jest sytuacja polskich pracowników. Jak pisaliśmy wczoraj, nagrody wręcza Solidarność, a prezydent objął patronat honorowy nad tą jak najbardziej słuszną inicjatywą. Idea jest taka, że zakładowe komisje Solidarności wspólnie z całą załogą nominują swoich szefów. Na statuetkę i certyfikat najlepszego pracodawcy mogą liczyć prezesi, u których pracuje się dobrze i stabilnie, co przede wszystkim oznacza pracę na etat i na czas nieokreślony. W czym więc problem?
W tym, że na kilkanaście nagrodzonych firm zdecydowaną większość stanowiły spółki miejskie - ciepłownicze, komunikacyjne, gospodarki komunalnej itd. Chwała ich prezesom za dbanie o swoich pracowników! Smutny jest jednak fakt, że w konkurencji na najlepszego pracodawcę żadnych szans nie mają duże prywatne spółki, sieci sklepów czy działające w Polsce filie wielkich korporacji. Czyli firmy, w których pracuje większość Polaków.
Zobacz: Jan Złotorowicz: Mała kapitulacja Kwaśniewskiego
Firmy te nie mają szans, bo nie działają w nich zakładowe komisje Solidarności. A nawet jeśli są jakieś związki, to raczej wątpliwe, żeby ich działacze, jak i zwykli pracownicy chcieli nagrodzić swojego prezesa jako dobrego pracodawcę. Bo za co? Niskie pensje? Umowy śmieciowe? Wydłużanie czasu pracy? Mobbing? Strach przed utratą pracy?
Wszyscy ci ludzie czekają, aż na biurko prezydenta trafią ustawy gwarantujące im godziwą pensję, stabilność zatrudnienia czy ochronę przed szefem tyranem. Oby Bronisław Komorowski zrobił wtedy dobry użytek ze swojego nowego pióra.