Jan Złotorowicz: Lewica się zgubiła

2011-05-06 4:00

Tak tragicznego majowego weekendu dawno nie było. Kilka dni beznadziejnej pogody zwieńczonych opadami śniegu i drogowym koszmarem. Podejrzewam, że wielu z Państwa klęło na czym świat stoi. Na pocieszenie mogę zaoferować starą polską zasadę: inni mieli jeszcze gorzej. Wielu ludziom pogoda zmarnowała wypoczynek. A co ma powiedzieć nasza biedna polska lewica? Wszystko sprzysięgło się, aby zepsuć jej obchody Święta Pracy. I się udało.

1 maja to dla lewicy idealny dzień. Zazwyczaj jest piękna pogoda na pochody i pikniki. No i znudzone majowym weekendem media z braku czegokolwiek innego informują nas o przebiegach lewicowych imprez i kontrimprez. W tym roku było zgoła inaczej. Pogoda sprawiła, że wielu nawet zatwardziałych działaczy wolało zostać w domach. Niemrawe, zmarznięte towarzystwo nie było też żadną konkurencją dla medialnych hitów, takich jak transmisja z beatyfikacji Jana Pawła II.

Potem też nie było czasu, żeby pochylić się nad kondycją naszej polskiej lewicy. W końcu był sukces w wojnie z terroryzmem, w której - m.in. za sprawą Sojuszu Lewicy Demokratycznej - Polska walczy na najbardziej krwawym afgańskim froncie. Biedna lewica nam się w tym wszystkim zgubiła.

Przeczytaj koniecznie: Prof. Wawrzyniec Konarski: Lewica poradzi sobie bez Kwaśniewskiego

Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy więc, że obchody jak najbardziej były. Nie tylko te najbardziej nagłośnione - w Szczecinie. W Warszawie tradycyjnie odbyły się dwie imprezy: "większy" wiec Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych oraz "mniejszy" marsz "pustych garnków" zorganizowany przez wiecznego buntownika Piotra Ikonowicza. Piszę "większy" i "mniejszy", bo jako człowiek lewicy przez lata przyzwyczaiłem się tak właśnie o tych dwóch imprezach myśleć. Która w tym roku była większa, trudno mi powiedzieć. A widziałem obie.

Ikonowicz zbieraninę radykalnie lewicowego planktonu poprowadził pod hasłem walki z pustoszącą nasze garnki i lodówki drożyzną. Tradycyjnie pojawiły się też kompletnie oderwane od polskiej rzeczywistości hasła, np. zapewniające o solidarności z arabskimi rewolucjami. Czyli radykalna warszawska lewica wyrobiła normę.

Czego nie da się powiedzieć o lewicy "oficjalnej". Pod stołeczną siedzibą OPZZ więcej chyba było flag niż ludzi. Tu z kolei zgromadził się plankton wspierających SLD kanapek w rodzaju odłamowców z nieodżałowanego PPS-u czy działaczy Ruchu Odrodzenia Gospodarczego im. Edwarda Gierka. Była okazja, aby ten jeden jedyny raz w roku wystąpić do ludzi i opowiedzieć, co tam komu leży na sercu. Grała orkiestra, puszczano w niebo symbolizujące pokój gołębie, zagrzewano do walki z rujnującymi kraj rządami Platformy Obywatelskiej. Wszystko na nic.

Zmarzniętych ludzi - głównie aparat SLD-owski i OPZZ-owski - rozgrzał tylko niezawodny towarzysz Piotr Gadzinowski, który gromkim głosem wykrzyczał płomienną przemowę adresowaną do "ludu Warszawy". A ten, nawiasem mówiąc, objawił się w rodzaju nielicznych spacerowiczów przystających na placu Kopernika i pytających z niedowierzaniem: "A co się tutaj dzieje?".

Nie ma się więc co dziwić, że szef SLD Grzegorz Napieralski wolał 1 maja zorganizować w swoim rodzinnym Szczecinie. W końcu na demonstrację pod stocznią miał z domu bliżej niż do Warszawy. A i wybory za pasem. Warto więc było pokazać się wśród ludzi w swoim okręgu wyborczym.

W sumie najweselej bawiła się 1 maja "nowoczesna" lewica z Krytyki Politycznej. W prowadzonym przez nią lokalu w centrum stolicy odbył się koncert modnej kapeli ludowo-anarchistycznej. Można było napić się piwa, pogibać do fajnej muzy. Czyli w lokalu Krytyki: dzień jak co dzień.

Rzecznik SLD Tomasz Kalita skromny wymiar tegorocznych obchodów Święta Pracy tłumaczył: nie ma czego świętować. Trudno się nie zgodzić. W czasach, kiedy ludzie SLD zajmowali najważniejsze gabinety w Pałacu Prezydenckim, Kancelarii Premiera czy na Wiejskiej, Sojusz miał co świętować. Były więc pochody, organizowane przez Aleksandra Kwaśniewskiego imprezy w Pałacu czy "pikniki europejskie" pod siedzibą partii przy Rozbrat.

Patrz też: Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller znowu się przyjaźnią ZDJĘCIA

Jak będzie w przyszłym roku? Szef SLD umiejętnie surfuje po raz opadających, a raz wznoszących się falach sondażowego poparcia. Póki co jest spora szansa na przyzwoity wynik wyborczy. Mało tego! Grzegorz Napieralski może wprowadzić partię z powrotem do gabinetów władzy, najlepiej ministerialnych. Wszystkich spragnionych dużego pierwszomajowego pochodu SLD w Warszawie uspokajam więc: jest szansa, że w roku 2012 się odbędzie. Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie co świętować.

Jan Złotorowicz

Dziennikarz "Super Expressu"