"Super Express": - 4 czerwca to przede wszystkim pierwsze częściowo wolne wybory, ale także nieco późniejsza tzw. nocna zmiana - obalenie pańskiego rządu. Które z tych wydarzeń bardziej kojarzy się panu z tą datą?
Jan Olszewski: - Z osobistego punktu widzenia to, oczywiście, 4 czerwca 1992 roku. Niemniej historycznie w tym okresie ważniejszy był 4 czerwca 1989 roku.
- Jak pan się na te wybory zapatrywał?
- Nie ukrywam, że uważałem je za niespecjalnie istotne. Charakter tych wyborów - ich kontraktowość - był trochę afrykański. Byłem do tego zdystansowany. Okazało się jednak, że Polacy nawet w tej ograniczonej formule bardzo jednoznacznie zademonstrowali swoją wolę zakończenia tego, co się nazywało PRL.
- Czyli zmienił pan zdanie?
- Uważałem, że powinien to być fakt konstytutywny nowego porządku. Niestety tak się nie stało. Wybory i ich konsekwencje zostały przez elitę polityczną, a przynajmniej przez tę część, która uczestniczyła w obradach Okrągłego Stołu, zignorowane. Nowy system budowano według pierwotnych ustaleń z ludźmi PZPR, czyli na strukturach PRL. Dlatego rezultaty dalekie są od tego, co wtedy mogliśmy sobie wyobrażać.
- Przeciwnicy Okrągłego Stołu i wyborów, które w jego wyniku rozpisano, uważają, że to, co wtedy się ukonstytuowało, doprowadziło pański rząd do upadku. Też pan widzi te paralele?
- W momencie kiedy otrzymałem mandat od pierwszego od pół wieku demokratycznie wybranego prezydenta Polski, uznałem, że mam upoważnienie, żeby z tym porządkiem ostatecznie skończyć. Okazało się jednak, że w 1992 roku było to już niemożliwe.
- Jeśli tak było, to z czego to, pana zdaniem, wynikało?
- Można by to nazwać brakiem orientacji naszej strony. Przyczyny tego były zapewne głębsze, ale to ocenią już historycy. Jedno jest pewne - zignorowano bardzo wyraźnie wyrażoną wolę narodu. To grzech pierworodny systemu, który cały czas budujemy.
- Ideał często rozmija się z praktyką. Może po prostu taki był przymus dziejowy, który zakładał zgodę zwycięzców i pokonanych? Dałoby się to inaczej zrobić?
-To trochę gdybanie. Niemniej są sprawy oczywiste, jak to, że niepodległe państwo w tych warunkach można budować, jedynie zrywając ze strukturami poprzedniego systemu. Wtedy jednak cały czas używało się straszaka, że poleje się krew. Że trzeba zawrzeć porozumienie. I rzeczywiście krew się nie polała. Wtedy jednak nie miałem wątpliwości i myślę, że była to opinia przeważającej większości Polaków - że o przelewie krwi nie może być mowy.
- Skąd to przekonanie?
- Po prostu nie było wtedy tych, którzy gotowi byli do fizycznego opowiedzenia się po stronie starego systemu. Jego rozkład był już tak zaawansowany, że znalezienie chętnych, którzy wyjdą na ulicę, by go bronić, było niemożliwe. To się zresztą za chwilę okazało w Czechosłowacji i wielu innych krajach bloku wschodniego.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Super Expressu na e-mail