Jan Olszewski: Szedł na kompromisy

2013-10-29 3:00

Premiera Mazowieckiego, pierwszego niekomunistycznego szefa rządu Polski powojennej, wspominają współpracownicy i przeciwnicy polityczni.

"Super Express": - Z Tadeuszem Mazowieckim znał się pan jeszcze od lat 50. Jak pan wspomina wasze spotkania?

Jan Olszewski: - Tak, poznaliśmy się jeszcze w redakcji "Po prostu", kiedy przyszedł do nas po wyjściu z kolegami ze stowarzyszenia PAX. Znalazł się wtedy poza życiem publicznym i szukał wsparcia z zewnątrz. Mazowiecki to też historia Klubu Inteligencji Katolickiej. Nie będę ukrywał, że w tym środowisku bywały różne postawy, a on był tym, który starał się znaleźć równowagę, by przeprowadzić tę instytucję przez burzliwe czasy. To wymagało pewnych kompromisów, które potem mu wypominano, ale można powiedzieć, że taka była wtedy epoka. W latach późniejszych, latach tworzenia się opozycji demokratycznej, był osobą, która dzięki swojej działalności w oficjalnym życiu politycznym potrafiła załatwić, jeśli było to potrzebne, wsparcie wśród ówczesnego establishmentu. Zawsze można było na niego liczyć.

Przeczytaj też: Bronisław Komorowski w żałobie po Tadeuszu Mazowieckim

- Jakim był człowiekiem?

- Niewątpliwie bardzo sympatycznym. Był też człowiekiem bardzo słownym - jeśli coś obiecał, było wiadomo, że tej obietnicy dotrzyma. Nigdy nie rzucał słów na wiatr. W czasach Solidarności pokazał ogromną rozwagę, która była bardzo istotna. To zresztą często stawiało go w bardzo kłopotliwych sytuacjach. W wielu sprawach zdarzało mu się nie doceniać przeciwnika, co się odbijało na jego działaniach. Ale nawet on nie był prorokiem we własnym kraju.

- Z wielu spotkań z nim, które zapamiętał pan najbardziej?

- To była noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Byliśmy wtedy na Wybrzeżu na spotkaniu Komisji Krajowej Solidarności. Wszyscy wiedzieliśmy, że coś się dzieje wokół nas. Chciałem wtedy jak najszybciej wrócić do Warszawy i przy wyjściu z hotelu spotkałem Mazowieckiego i Geremka. Obaj byli równie zdezorientowani jak ja i zaproponowali, żeby poczekać w restauracji hotelowej na rozwój wydarzeń. Ja wolałem iść na dworzec i czekać na połączenie do stolicy. Ich aresztowano pół godziny po naszej rozmowie. Wyszło tu chyba moje doświadczenie z czasów niemieckiej okupacji, oni go nie mieli.