"Super Express": - Zaskoczył pana sukces Andrzeja Dudy i porażka Bronisława Komorowskiego?
Jan Olszewski: - To wynik pewnego trendu. Rośnie niezadowolenie społeczne, szczególnie wśród młodego pokolenia. To upadek systemu III RP. Nawet mało prawdopodobna ostateczna wygrana prezydenta Bronisława Komorowskiego w drugiej turze wyborów jedynie upadek ten opóźni.
- Andrzej Duda, obecnie faworyt wyścigu, był przed laty działaczem Unii Wolności. Partii, która stanowiła fundament systemu, który pan krytykuje. Nie przeszkadza to panu?
- A Bronisław Komorowski analogicznie był przed laty przedstawicielem nurtu niepodległościowego. Obecne wybory prezydenckie nie mają jednak znaczenia personalnego. Chodzi o głosowanie na zmianę bądź na kontynuację. To przykre, że to właśnie Bronisław Komorowski będzie twarzą porażki systemu III RP. Prezydentowi można współczuć.
- O ostatecznym wyniku drugiej tury zdecydować mogą wyborcy Pawła Kukiza. Ponad dwadzieścia procent poparcia właśnie dla tego kandydata było dla wielu zaskoczeniem.
- Wynik Pawła Kukiza jest dowodem na zniechęcenie Polaków, głównie młodych, obecnym systemem. Kolejnym dowodem jest niska frekwencja wyborcza. Połowa Polaków w ogóle nie bierze udziału w głosowaniu. Nie ufa państwu, nie wierzy w procedurę wyborczą.
Zobacz: Komorowski jak kura w klatce. Wojciechowski przeprasza za wpis
- Wszyscy powtarzamy, że młodzi ludzie odrzucają system. System, czyli co?
- Po 1989 roku i upadku komunizmu nie nastąpiło faktyczne odrzucenie tego, co było przedtem. Stało się tak, ponieważ część elit solidarnościowych świadomie postanowiła system ten współtworzyć. W efekcie była fasada demokracji, jak powszechne wybory, formalna wolność słowa. Jednak realnie rządzili często ci sami ludzie co w PRL. Chodzi nie tylko o władzę polityczną. Chodzi o styk polityki, mediów, biznesu. To zresztą nie była wyłącznie polska specyfika. W najbardziej skrajnej postaci system tego typu działa w Federacji Rosyjskiej, także na Ukrainie, choć po rewolucji na Majdanie mam nadzieję, że to powoli się zmienia. W Polsce tworzenie się tego specyficznego systemu przebiegało dużo łagodniej niż w krajach postradzieckich. Z wielu przyczyn, choćby z innej tradycji i mentalności samych Polaków. Nie zmienia to faktu, że sam mechanizm jest podobny.
- Wspomniał pan o tym, że ten system ma upaść. Ale jest przecież strona medialna. O ile w prasie jest jakaś równowaga, to w mediach elektronicznych dominuje strona rządowa, czy jak pan określa "systemowa". Czy w takiej sytuacji jakakolwiek zmiana w ogóle jest możliwa?
- Jest, ponieważ nie możemy patrzeć na media w sposób tradycyjny. Oprócz gazet, radia i telewizji jest przecież Internet. Są niezależne od władzy portale, serwisy społecznościowe i blogi. Młodzi tam, a nie w telewizji czy radiu, szukają informacji o otaczającej ich rzeczywistości. Dlatego są bardziej krytyczni wobec tego, co politycy im mówią. Przewaga, o której pan wspomniał, dotyczy mediów tradycyjnych. Jest jednak częściowo niwelowana właśnie przez nowoczesne środki. Także stąd wzięło się wysokie poparcie młodych dla antysystemowych postulatów.
- W latach 90. też istniały kontestujące system organizacje, takie jak skupiająca głównie młodych ludzi Liga Republikańska. Pan był premierem, po głośnym odwołaniu rządu kandydował na prezydenta, tworzył Ruch Odbudowy Polski. Zapowiadaliście dekomunizację, lustrację, opcję zerową dla służb specjalnych. Wtedy się nie udało...
- To były inne czasy. Była wspomniana przewaga mediów tradycyjnych, znacznie silniejsze niż dziś struktury postkomunistyczne. Głównym powodem było jednak to, że my, czyli strona postsolidarnościowa, niepodległościowa, za późno zorientowaliśmy się, czym jest tak naprawdę system III RP. Błędem strony solidarnościowej były już rozmowy w Magdalence. Potem - świadome pozwolenie przez część ludzi Solidarności ludziom dawnej władzy na budowę struktur medialnych i biznesowych. Wtedy, gdy tworzyłem rząd, tak samo później, gdy powstał ROP, na radykalne zmiany było za późno.
- Politycy wywodzący się z PZPR wprowadzali Polskę do Unii Europejskiej, przez dekadę mieli prezydenta, dwie kadencje rządzili. To oni przeforsowali konstytucję.
- Rysy na systemie budowanym w dużej mierze przez ludzi dawnej władzy pojawiły się dopiero w ostatnich latach. Polacy zaczęli coraz mocniej kontestować rzeczywistość. Sukces Andrzeja Dudy i Pawła Kukiza jest tego efektem. Wybory prezydenckie pokazały, że poparcie dla radykalnej zmiany systemu wynosi już ponad 60 procent. To bardzo dużo. Wydaje się, że ten trend będzie się nasilać.
- Obalenie systemu to jedno. Pytanie, co zaoferować w zamian? Czy proponowane przez Pawła Kukiza jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW), wzmocnienie referendum czy może raczej kwestie gospodarcze, wzmocnienie wolnego rynku, bądź przeciwnie, opiekuńcze państwo socjalne?
- Moja odpowiedź to byłyby klasyczne rady starszego pana. Moje pokolenie pamięta wojnę, przeżyło komunizm i transformację. Dla wielu z nas pięknym czasem, kulminacją naszego buntu był karnawał Solidarności po sierpniu 1980 roku. Ja na współczesny bunt młodych patrzę trochę tak, jak zapewne powstańcy styczniowi patrzyli na rewolucjonistów z roku 1905 czy legionistów z lat 1914-1918. Teraz też zmian dokonają przedstawiciele młodszego pokolenia. Niech oni zdecydują, w jakim państwie chcą żyć.
Czytaj: Samotne urodziny Andrzeja Dudy. Jego ojciec: Modlę się, żeby wygrał w drugiej turze
- Tematem kampanii prezydenckiej jest bezpieczeństwo i sytuacja międzynarodowa. To pana rząd jako pierwszy forsował przystąpienie Polski do NATO. Dziś, patrząc na to, co dzieje się na Ukrainie, coraz więcej ludzi ma wątpliwości, czy nasi sojusznicy będą wobec nas lojalni. Podziela pan te obawy?
- Przede wszystkim przypomnę, że w czasie, kiedy mój rząd rozpoczął starania, nie było w tej sprawie powszechnej zgody. Wielu tych, którzy dziś utrzymują, że od początku popierali nasze członkostwo w Pakcie Północnoatlantyckim, wtedy mówiło, żeby poczekać, albo wręcz przestrzegało przed integracją z NATO.
- Między innymi środowisko dawnej Unii Demokratycznej?
- Pojawiały się tam głosy, że należy z integracją poczekać. My staliśmy na stanowisku, że choć Polska znalazła się w najlepszym, najbezpieczniejszym okresie w swej historii, to jest to czas przejściowy. Bezpieczeństwo nie jest nam dane na zawsze. Wejście do NATO było sprawą oczywistą. Teraz sytuacja się zmienia, sam Sojusz jest wewnętrznie podzielony i osłabiony. Polska dyplomacja powinna zabiegać o odbudowywanie siły NATO, a państwo musi się jednocześnie skupić na budowie własnego potencjału obronnego.
Polecamy: Komorowski dzwoni po wsparcie, czyli dziwna akcja "Telefon do przyjaciela"