Sońka, Karpowicz

i

Autor: materiały prasowe

Jak opowiadać o II wojnie światowej? Recenzja powieści Ignacego Karpowicza „Sońka”

2014-06-02 16:32

Jeśli wierzyć Ignacemu Karpowiczowi tytułowa Sońka istniała naprawdę. Mieszkała gdzieś w rodzinnych okolicach pisarza na Podlasiu i w czasie wojny zakochała się w Niemcu, co na zawsze miało zmienić jej życie. Karpowicz nigdy jej nie poznał, ale jej historia go zafascynowała i poświęcił jej ostatnie kilka lat pracy.

Poznał ją za to jeden bohaterów jego książki wzięty reżyser teatralny Igor vel Ignacy, który jako alter ego autora trafia w baśniowy świat wschodniego pogranicza - kraju lat dziecinnych, którego kiedyś się wyparł. Przypadkiem spotyka Sonię i wysłuchuje jej dramatycznej historii miłości do okupanta. No właśnie, czy okupanta?

Dla Karpowicza to nie takie oczywiste. Za bohaterkę bierze w końcu podlaską Białorusinkę – jedną z wielu tzw. „tutejszych” – dla której cały świat zamyka się w rodzinnej wsi i najbliższych okolicach. Polska, obrona tkanki narodowej, bohaterska walka z najeźdźcą to pojęcia, którymi nie zaprząta sobie głowy. One dla niej po prostu nie istniały. Cóż to więc za bohaterka opowieści o polskim dramacie wojennym? Gdzie przelana krew? Gdzie karmienie ganiających po lasach partyzantów? Gdzie pielęgnowanie narodowych tradycji?

To pierwsze wielkie pytanie powieści Karpowicza – czy o II wojnie światowej da się opowiadać bez całego bagażu narodowych mitów? Czy w centrum opowieści mogą być ich bohaterowie czy Ojczyzna (zawsze pisana wielką literą)? W ogóle „Sońka” stawia wiele pytań o narracje – czy sama opowieść może bronić się sama? Czy potrzeba całego arsenału odniesień do różnorakich dyskursów – feministycznych, lewicowych, konserwatywnych? I czy da się opowiedzieć o II wojnie światowej bez chociaż jednego wspomnienia o Holocauście?

Karpowicz pyta to wszystko snując dwie równoległe opowieści – wspomnienia Sonii i historię powstania sztuki teatralnej opartej na jej historii. Kiedy bohaterka książki odkrywa przed Igorem/Ignacym kolejne szczegóły swojego dramatu, temu co chwila nasuwają się wysublimowane skojarzenia kulturowe i wyobraża sobie wymyślne dekoracje, które ubarwią jego dzieło. Ale czy to wszystko jest potrzebne? W końcu dobra historia jest wartością samą w sobie.