– Pojawiły się jednak poważne zarzuty wobec tych rozwiązań – że to uderzenie w wolność internetu, wprowadzanie cenzury.
– To są hasła głoszone przez oponentów nowego prawa, nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością. Wprowadzone w dyrektywie rozwiązania nie dotyczą w żadnym stopniu drobnych użytkowników internetu. Ich nie dotyczy ani artykuł jedenastym ani trzynasty. W artykule jedenastym jest wyraźnie zapisane, że przesyłanie linków, pojedynczych słów, krótkich wycinków, nie jest objęte prawem pokrewnym. Czyli to, co robili do tej pory internauci – przesyłanie zdjęć, linków, wymiana treści, będzie odbywać się według dotychczasowych zasad, bo jest z dyrektywy wyłączone. I naprawdę wystarczy zajrzeć do projektu, wczytać się w jego zapisy by wiedzieć, że obawy są nieuzasadnione, a zarzuty wyssane z palca.
– Pojawia się tam jednak coś takiego, jak podatek od linków, mówi się, że nowe prawo spowoduje, że w ogóle nie będzie można niczego linkować, ani nawet robić memów. To koniec internetu, jaki znamy?
– To są bzdury, radzę naprawdę przeczytać ten projekt. Jest w nim wyraźnie zapisane, że linkowanie będzie dozwolone. Jest też zapis, że używanie grafiki, do recenzji, pastiszu, karykatury, jest dozwolone. Co więcej, pojawia się zapis o tym, że spora część portali będzie wyłączona z monitorowania zamieszczonych w nich linków.
– O jakie serwisy chodzi?
– Te, które generują przychód poniżej dziesięciu milionów, mniej niż pięć milionów unikalnych użytkowników, istnieją krócej niż trzy lata. A więc jest szereg wyłączeń. Tak naprawdę tej regulacji będzie podlegać mała grupa. Ale mało tego, jeżeli ktoś nawet nie spełnia powyższych kryteriów, i nie da rady podpisać umowy z autorami na wykorzystanie ich treści, ale wykaże, że próbował to zrobić, to też nie podlega tej regulacji. Nie jest to więc żadna cenzura. Przeciwnie – bardzo dobre prawo, które dotyka wąskiej grupy uprzywilejowanych. Ponadto jest wyraźnie w nim napisane, że regulacje nie dotykają zwykłych użytkowników.
– To kogo dotyczy ta regulacja?
– Dużych podmiotów. Jeżeli wydawca zamieszcza linki, pozycjonuje je w jakiś sposób, zarabia na tym, wówczas zobowiązany jest do zawierania umów z twórcami. Jest jeszcze ważna rzecz – YouTube już w tej chwili monitoruje swoje treści, blokując te, które nie spełniają wymogów praw autorskich. A więc tego typu rozwiązania już są, działają, nowa dyrektywa je porządkuje. Co jest istotne – duże podmioty są w stanie bez większego problemu tego typu narzędzia wprowadzić. Tak naprawdę, to chodzi o to, by zapełnić lukę wartości, która powstała pomiędzy dochodami wielkich dostawców internetu a dochodami autorów. Warto dodać, że Krajowa Izba Wydawców Prasy, która zrzesza zdecydowaną większość wydawców prasowych w Polsce, podjęła decyzję, że dochód uzyskany dzięki działaniu tej dyrektywy będzie dzielelony pół na pół między wydawców a dziennikarzy. Jak to będzie rozwiązane w innych krajach nie wiem, ale w Polsce również dziennikarze będą beneficjentami unijnej dyrektywy.