Opętany ideologią
Najważniejsze są pierwsze wspomnienia, mówią często psychoterapeuci. W przypadku Jacka Kuronia były to strajki robotnicze i lwowskie obchody 1 maja. Jego rodzina miała głębokie tradycje niepodległościowe oraz socjalistyczne – ojciec brał udział w wojnie polsko-sowieckiego w 1920 roku, walczył w Powstaniu Śląskim, był też członkiem AK. Jako ludzie o sprecyzowanych poglądach, nie bali się ani konspirować w czasie II wojny światowej, ani ukrywać Żydów. Być może taka nieugięta postawa rodziców wpłynęła na jego decyzję o zaangażowaniu w budowę komunistycznego ładu. Pod koniec wojny miał przecież piętnaście lat. W sam raz, aby zacząć poszukiwania własnej drogi.
Odkrył marksizm, gdy z rodzicami przeniósł się do Warszawy. Podobno uwiodła go wizja absolutnej równości wszystkich członków społeczeństwa. Dlatego w 1949 roku wstąpił do Związku Młodzieży Polskiej i zarazem rozpoczął naukę agitacji, która w przyszłości miała mu się przydać. Już od pierwszej klasy liceum starał się przekonywać kolegów, jak bardzo słuszny jest komunizm. Koledzy mieli jednak nieco inne od niego doświadczenia – część z nich brała udział w Powstaniu Warszawskim, inni pochodzili z rodzin endeckich; dlatego najczęściej pukali się w czoło i mówili o nim: „wariat”.
Początkowo wspierał go na tej ścieżce ojciec, lecz widząc niemal ortodoksyjne zaangażowanie syna, zaczął się z nim coraz poważniej spierać. Podobno pan Henryk był przerażony i podobno dochodziło między nimi do bardzo ostrych awantur. Ale Jacek nie chciał ustąpić – był opętany ideologią.
KOR
Zapędził się i ze względu na otwartą krytykę ZMP oraz PZPR, Kuroń został usunięty z obu organizacji w 1954 roku. Wiara w komunizm była w nim nadal żywa, dlatego postanowił przygotować pracę magisterską pod opieką jednej z propagandzistek historii ruchu robotniczego, Żanny Kormanowej. A potem, na fali odwilży w 1956, powrócił do partii i przez kilka lat angażował się w szereg inicjatyw. Lecz był już znacznie bardziej podejrzliwy niż wcześniej. W 1962 nawiązał znajomość z Karolem Modzelewskim i jego Politycznym Klubem Dyskusyjnym na UW, który po roku działalności partia nakazała rozwiązać. Nieoficjalnie nadal kontynuowali działalność.
Po raz pierwszy został aresztowany za publikację odważnego manifestu, w którym partyjną biurokrację określili z Modzelewskim jako „klasę panującą”, wyzyskującą pracę robotników. Gdy wyszedł z więzienia po trzech latach, od razu wpadł w ręce Adama Michnika (77 l.) i jego środowiska tzw. „komandosów”. To oni w marcu ’68 byli organizatorami wiecu studenckiego w obronie relegowanych z uczelni studentów oraz współautorami petycji wyrażającej protest wobec decyzji o zdjęciu „Dziadów” Kazimierza Dejmka. W trakcie protestu Kuroń został aresztowany i ponownie skazany.
Po wyjściu z więzienia w 1971 jeszcze bardziej zaangażował się w działalność opozycyjną, zostając w ‘75 jednym z inicjatorów „Listu 59”. Rok później włączył się zaś w tworzenie Komitetu Obrony Robotników i wspólnie z Antonim Macierewiczem (75 l.), Piotrem Naimskim (73 l.) oraz Janem Józefem Lipskim zdołali do swojej inicjatywy przekonać większe grono osób. W szczytowym momencie do organizacji należało kilkadziesiąt osób. W 1980 roku, po powstaniu „Solidarności”, wszyscy działacze KORu kontynuowali działalność w ramach już tej nowej struktury.
„Kuroniówka”
Wydarzenia ostatniej dekady PRL-u odcisnęły na nim swoje piętno, a przez kolejne internowania nie mógł towarzyszyć umierającej na nowotwór żonie oraz ojcu. W połowie lat 80. czuł się wyraźnie zmęczony działalnością opozycyjną i dopiero zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki zmotywowało go do działania.
Nadal wierzył, że PRL da się uzdrowić, lecz konieczne były jego zdaniem głębokie reformy – na poziomie politycznym i gospodarczym. Dlatego w grudniu 1988 roku wszedł w skład Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie (80). Ze względu na sprzeciw władz komunistycznych, które nazywały Kuronia „ekstremistą”, nie został jednak dopuszczony do rozmów przygotowujących Okrągły Stół, lecz dzięki wsparciu „Solidarności” wziął udział w samych obradach.
W pierwszych wolnych wyborach 4 czerwca 1989 roku został posłem i mandat sprawował aż do 2001 roku, a w rządzie Tadeusza Mazowieckiego objął tekę ministra pracy i polityki społecznej. Pod jego przewodnictwem powstała ustawa o bezrobociu oraz Fundusz Pracy. To także on, 17 czerwca 1992 roku, przeciął wstęgę podczas otwarcia pierwszej restauracji McDonald’s w Polsce.
Widząc tragiczne skutki transformacji, Jacek Kuroń podjął działania, którymi miał nadzieję choć w małym stopniu je złagodzić. Jedną z jego najgłośniejszych akcji była tzw. „kuroniówka”, czyli darmowy posiłek, wydawany na ulicach Warszawy mieszkańcom miasta. Później to określenie stało się potoczną nazwą dla zasiłku wypłacanego osobom bezrobotnym, zarejestrowanym w urzędzie pracy. I w ten sposób do dzisiaj przetrwał w języku.
Testament Kuronia
Nie był zadowolony z kierunku, w jakim rozwijała się Polska. W przeciwieństwie do kolegów, nie bał się brać odpowiedzialności za błędne decyzje. Jak mówił, nie po to walczył z PRL-owskimi władzami, aby utorować drogę tak ogromnemu zwiększeniu nierówności społecznych. Był rozczarowany ale nie tyle systemem, ile samym sobą:
„Przedtem byłem po prostu gówniarzem, zaś po roku 1989 powinienem być odpowiedzialnym ministrem, a zachowywałem się jak zakompleksiony, który małpuje liberalny kapitalizm. To jest oczywiście moja wina i mój rachunek. Władzy nie wolno nie umieć, a ja nie umiałem. I jak dziś władza mówi, że ludzie są winni, to doskonale wiadomo, że winna jest właśnie władza”
Jacek Kuroń był z natury oraz wychowania działaczem społecznym. Swoje życie dedykował tej misji. I została ona ukończona, gdy wreszcie doszło do upadku reżimu komunistycznego. Wydaje się, że to zadaniem kolejnego pokolenia powinna być próba wprowadzenia zmian w ramach obecnego systemu społecznego i gospodarczego; w tym praca na rzecz wyrównania rosnących dysproporcji.
Polecany artykuł: