Całymi dniami nie wychodzilismy z sypialni

i

Autor: archiwum prywatne

Historia miłości Marcinkiewiczów. Było i namiętnie, i romatycznie

2018-10-25 16:58

Wydawało się, że ta miłość przetrwa wszystko. Na początku było cudownie.  W rozmowie z "Super Expressem" przed niemal czterema laty Isabel z rozrzewnieniem wspominała czasy sielanki. - To było bardzo gorące uczucie. Było bardzo intensywnie. Chemia między nami była olbrzymia. On na początku miał zahamowania, opory, bał się. Ale szybko się rozkręcił. Było świetnie - mówiła nam była już żona Kazimierza Marcinkiewicza. Zobacz, co jeszcze powiedziała Isabel.

- Wtedy bardzo często pracowałam w domu. Potrafiliśmy cały dzień spędzić razem w domu i nie wychodzić z sypialni. Jak się naprawdę kogoś kocha i jest ta fizyczność, to się nie widzi świata poza tą osobą. Okazywaliśmy sobie uczucia coraz śmielej. Szczególnie zapamiętam długi lot do Japonii. Ale to moja słodka tajemnica - wspominała z uśmiechem na twarzy Isabel.

- Pilnował mnie jak oka w głowie. Był bardzo zazdrosny. Wystarczyło, że uśmiechnęłam się do kelnera, a on przez kolejny tydzień wypominał mi tę sytuację. Pewnie wolałby, jakbym była cichą myszką, która nic nie mówi. I był zadowolony, kiedy milczałam na spotkaniach z jego znajomymi - dodała tym razem z wyrzutem Isabel.

Kazimierz rozkochał w sobie Isabel, a potem ją zostawił. Nie dbał o nią, tak jak powinien. Isabel po wypadku już nie miała siły walczyć o przetrwanie ich związku: - Teraz wiem, że to uczucie zgasło. Ale ja już nie mam siły, by o to walczyć - mówiła zmęczona Isabel.

Później cos zaczęło się psuć. Isabel utkwiły w pamięci Święta Bożego Narodzenia. - To były fatalne święta. Boże Narodzenie spędziłam w zasadzie sama. Grudniowy koszmar zaczął się kilka dni przed wypadkiem. Chorowałam, bardzo kiepsko się czułam. Kaza przy mnie nie było. On wyprowadził się ponad pół roku wcześniej. Ale o tej historii opowiem później. Zostałam schorowana sama w czterech ścianach. Umówiłam się z mężem na lunch 19 grudnia. Jadąc na to spotkanie, bardzo źle się poczułam. Chyba straciłam przytomność na drodze. Uderzyłam w barierkę. Obudziłam się w szpitalu, wszystko mnie bolało. Okazało się, że miałam wstrząs mózgu, częściowo uszkodzone kręgi szyjne i lekki paraliż (niedowład) od barku do palców lewej ręki, którą do dziś nie mogę ruszyć. W takiej sytuacji kochający mąż byłby przy swojej żonie dzień i noc. Ale nie Kaz - zwierzała się rozgoryczona Izabela Marcinkiewicz. - W szpitalu pojawił się co prawda dość szybko. Chyba zadzwonił na mój telefon, ktoś odebrał i powiedział, że był wypadek. Jak go zobaczyłam, od razu poczułam niechęć. Nie usłyszałam od niego, że wszystko będzie dobrze. Nie pamiętam, kiedy ostatnio powiedział, że mnie kocha. I tak było za każdym razem. Nie czułam jego wsparcia! Przyjaciółka działała na mnie bardziej kojąco niż mąż. Na twarzy Kaza widziałam za to złość, niezadowolenie. Przypuszczałam, że myślał sobie: "Jezus Maria, co mi się trafiło, ona jest w szpitalu, a ja muszę ganiać". Ale nie ganiał. Pojawiał się w szpitalu tylko po to, by grać kochającego męża, by powstały zdjęcia i dlatego, że to miejsce publiczne i każdy patrzy. I za każdym razem powtarzał: znowu prześladują mnie ci paparazzi - dodała.

- Ale na miłość boską! Jak ktoś nie chce, by mu robić zdjęcia, to nie wzbudza zainteresowania swoją osobą. On na tym wypadku się lansował. Pewnego dnia przyszedł i zaczął nachylać się nad łóżkiem przy oknie. Potem okazało się, że powstały zdjęcia. A pytałam go wtedy, dlaczego pozuje, skoro wie, że są fotoreporterzy. Pytałam, dlaczego chodzi klatką schodową, skoro stoją tam paparazzi, a nie korzysta z windy. A on siedział przy łóżku i patrzył na zegarek. Nie podejmował żadnej rozmowy. W zasadzie to wyglądało tak, że ja, na tyle, na ile mogłam, opowiadałam mu, co mówili lekarze. I tyle - wspominała. - Kończyłam swój wywód o lekarzu, a on komentował, że za chwilę musi lecieć. Przecież ja tam leżałam całe święta! On nie miał żadnych spotkań, więc mógłby ten czas spędzić ze mną. A wpadał na godzinę - kontynuowała swoją opowieść Isabel. - W sylwestra pojawił się tuż po południu. Przyszedł na 40 minut. Spytałam, czy ma jakieś plany na wieczór. Powiedział, że spotyka się ze znajomym. Zaproponowałam, żeby odwiedzili mnie razem. W końcu to magiczna noc. Widziałam, że się skrzywił. Wychodząc, rzucił tylko: "Szczęśliwego nowego roku". Dał buziaka i wyszedł - dodała. - Nie odwiedził mnie. Nie przyszedł także w Nowy Rok. Napisał, że nie może przyjechać, bo wczoraj przesadził z alkoholem, dogorywa i nie powinien jeździć samochodem. Dodał, że na szczęście gra liga angielska. Ale tego samego dnia wieczorem poszedł do telewizji. Do mnie nie przyjechał. Jak jest się przy kimś, kogo się kocha, to się postępuje zdecydowanie inaczej - oceniła Isabel.

Po latach bojów 25 pażdziernika 2018 roku Marcinkieiwczowie się w końcu się rozwiedli.