"Super Express": - Ostro pan wszedł w premiera Tuska. Po piłkarsku to chyba faul?
Grzegorz Schetyna: - O nie! Na pewno nie faul. Z premierem gramy wobec siebie czysto.
- Wślizg?
- (śmiech) Też nie.
- To co?
- Odegranie z pierwszej piłki.
Przeczytaj koniecznie: Jarosław Gowin: Schetyna to nasz numer dwa
- Podtrzymuje pan słowa, że premier powinien zareagować szybciej?
- Po prezentacji niepełnego raportu MAK przez Tatianę Anodinę zabrakło mi szybkiej reakcji strony polskiej. Gdy kilka dni później zobaczyliśmy prezentację ministra Millera, celnie punktującego wszystkie rosyjskie niedociągnięcia, wiedziałem, że gdyby te dwie konferencje nastąpiły jedna po drugiej, tego samego dnia, obraz przyczyn i okoliczności, które doprowadziły do katastrofy w Smoleńsku, a o których dowiedział się świat, byłby zupełnie inny.
- Premier i prezydent zakiwali się, czy taktycznie grali na czas po prezentacji MAK?
- Rząd zrobił, co powinien; w listopadzie otrzymał projekt raportu MAK. W grudniu wysłał do niego swoje uwagi.
- Można odnieść wrażenie, że wszystkie ruchy rządu w sprawie Smoleńska były podyktowane niewiedzą. Słusznie?
- To nieprawdziwa teza. Proszę pamiętać, że w pierwszych dniach po katastrofie wszyscy zajmowaliśmy się tym, jak pomóc rodzinom, jak sprowadzić zwłoki ofiar, jak zorganizować ich pogrzeby. Wiele sił i emocji włożono w proces wychodzenia z traumy po tej katastrofie. Być może coś nie zostało zrobione. W sprawie wyjaśnienia samej katastrofy kluczowy będzie raport komisji ministra Millera. Generalnie uważam, że jesteśmy na dobrej drodze.
- Kiedy oglądał pan konferencję MAK, miał pan wrażenie, że Rosja nas ograła?
- Miałem wrażenie, że na lotnisku w Smoleńsku nie było wieży kontroli lotów. Nie zgadzam się z takim punktem widzenia, jaki zaprezentowali Rosjanie. Raport jest dla nas bolesny i nie pokazuje całości problemu.
Patrz też: Grzegorz Schetyna: Wolność i niepodległość nie jest nam dana raz na zawsze
- Świat już jednak uznał sprawę za zamkniętą.
- Dlatego mówiłem, że polska reakcja na raport była potrzebna wcześniej.
- Pana zdaniem winę za katastrofę smoleńską ponosi tylko Polska?
- Nie wierzę w to. Czekam zarówno na raport Millera, jak i ustalenia prokuratury. Wskazanie jednego winnego jest dużym uproszczeniem. Do tej tragedii doprowadziło szereg czynników. Jednak, żeby zbadać dokładnie tę sprawę, trzeba to zrobić w wyważony i racjonalny sposób. To jest bardzo trudne, bo wokół tej sprawy jest wiele emocji. Mówi się "Smoleńsk" i od razu wszystko wybucha. Nie wiem, czy będzie nas stać na to, żeby spokojnie przyjrzeć się tej katastrofie i wskazać błędy i zaniedbania. Może trzeba było to inaczej poprowadzić? Może nie trzeba było w ogóle wylatywać?
- Być może nie trzeba było od lat latać na to lotnisko? Wszyscy wiedzieli, w jakim jest stanie...
- Byłem na tym lotnisku trzy dni wcześniej, razem z premierem Tuskiem. Kiedy na nim lądowałem, pomyślałem, że ono nie powinno w ogóle funkcjonować. Nawet w piękną słoneczną pogodę robi straszne wrażenie.
- Co ze zgodą na korzystanie z tego lotniska?
- Proszę pamiętać, że nie było ono wykorzystywane przez Rosjan. Polska poprosiła o zgodę na lądowanie na tym lotnisku, ponieważ stamtąd jest bliżej do lasu katyńskiego.
- Jak pan reaguje na pojawiające się co jakiś czas tezy o zamachu?
- Kiedy słyszę, że ktoś mówi o zamachu, to wiem, że kieruje się złą wolą i że nie zamierza czekać na rzetelne wyjaśnienie tej sprawy.
- Teraz może pan powiedzieć, że nie ma żadnej wewnętrznej gry między panem, Donaldem Tuskiem i Bronisławem Komorowskim, ale nikt panu nie uwierzy. Chce pan to powiedzieć?
- Nie muszę prowadzić żadnej gry. Jesteśmy po wyborach w Platformie i sprawy personalne zostały zamknięte.
- Przypominamy, że jako pierwszy powiedział pan, że Tusk nie jest nieomylny. Że nie jest pomazańcem bożym...
- Szanuję premiera i doceniam jego wysiłki zmierzające do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Wiem, pod jaką jest presją i nie zazdroszczę. Swoją wypowiedzią odnoszę się tylko do prezentacji. Jest słowo przeciwko słowu. Mieliśmy sześć dni, w czasie których obowiązywała tylko wersja przedstawiona przez panią Anodinę.
- Porozmawiajmy o samej PO. Podobno założył was Mirosław Czech, 10 lat temu sekretarz Unii Wolności, dziś w "Gazecie Wyborczej"?
- Można tak powiedzieć (śmiech). Sposób, w jaki potraktowano nas na zjeździe Unii Wolności, wycinając nasze środowisko brutalnie do zera, skutkował przyspieszoną decyzją o wyjściu z Unii i założeniu Platformy.
- Wyszło wam to na dobre...
- Tak. Widać to z perspektywy10 lat.
- Jakby pan ocenił dekadę PO?
- Wiele się nauczyliśmy, będąc siedem lat w opozycji i przegrywając kolejne wybory. Nauczyliśmy się, że w polityce nie osiąga się wszystkiego od razu. Trzeba być konsekwentnym, trzeba wyciągać wnioski z porażek. Uważam, że 2005 r. to była najważniejsza lekcja dla PO.
- Siła w pokorze?
- W pokorze, w dystansie i w tym, że chce się coś dobrego zrobić dla Polski.
- Kiedy słucha się Donalda Tuska czy Jarosława Gowina, przebija jedno - weźmiemy się do roboty po wyborach. A co zamierzacie robić przez 10 miesięcy do wyborów?
- Najbliższe 10 miesięcy jest kluczowe, żeby zamknąć sprawę smoleńską i rozstrzygnąć sprawę OFE i systemu emerytalnego. Dokończyć reformy, które były blokowane przez opozycję, np. służby zdrowia. Wierzę, że minister Kopacz ma to dobrze przygotowane i niezbędne ustawy przyjmiemy tak szybko, jak to możliwe. Trzeba też dobrze przejść przez prezydencję w UE, bo to jest kwestia zewnętrznego wizerunku Polski. Jako partia musimy skrupulatnie przygotować się do wyborów.
- Czego nie udało się zrobić?
- Niestety, wiele projektów zatrzymał światowy kryzys finansowy. Na pewno nie jesteśmy do końca zadowoleni z sytuacji na kolei. Uruchomiliśmy program drogowy, który trzeba było niestety ograniczyć. Budujemy szybciej niż wszystkie poprzednie rządy, ale polskie potrzeby są ogromne.
- Trudno się dziwić, że nie jesteście do końca zadowoleni z sytuacji na kolei. Cezary Grabarczyk jest dobrym ministrem?
- Ma trudne ministerstwo.
- To dobry minister?
- Ministrów ocenia się po zakończeniu kadencji. Grabarczyk zobowiązał się do uzdrowienia sytuacji na kolei, chciałbym, żeby mu się udało. W dniu wyborów ocenią nas ludzie za to, co zrobiliśmy od 2007 r.
- Uniknął odwołania, bo jest z PO?
- Został obroniony przez cały klub parlamentarny, bo klub i rząd są lojalne w stosunku do siebie.
- Co oznacza być ministrem PO? Urzędować przez cztery lata i nic nie robić, jak minister Klich czy Grabarczyk?
- Myślę, że to krzywdząca ocena ich pracy. Każdy popełnia błędy. Kiedy myślę o Bogdanie Klichu, to widzę miliardowe wydatki na obronność, silną pozycję Polski w NATO, podmiotową obecność naszych wojsk w Afganistanie. Dodatkowo udało mu się zlikwidować pobór do armii. Skutecznie zakończył misję polskich żołnierzy w Iraku. Dzisiaj już wiele osób tego nie pamięta, spogląda na to przez pryzmat rzeczy, które się nie udały. Czas zaciera pamięć. Wiele dobrego zostało zrobione tak w wojsku, jak i w infrastrukturze.
- W czasie kampanii informujecie, że nie będziecie uprawiać polityki, tylko budować drogi. A po kampanii, że drogi nie powstaną...
- To nieprawda, w większej części powstaną. Oczywiście, można mieć pretensje, że coś nie zostało zrobione. To jest święte prawo opinii publicznej i mediów. Pamiętajmy jednak, że rząd bardzo dużo zrobił, będąc w trudnej sytuacji budżetowej i działając na tle kryzysu finansowego na świecie. Partia, która ma ambicje rządzić następne cztery lata, musi wskazać, co zostało wykonane, a co nie.
- Co lepiej idzie - "schetynówki" czy to, co zaplanował minister Grabarczyk?
- "Schetynówki" (śmiech). Dlatego, że pomysł jest prostszy. Buduje się krótkie odcinki, tańsze i jest przy tym współdziałanie na linii rząd - samorząd. Minister Grabarczyk ma trudniej, bo i skala jest większa.
- Czy pan jest za zmianami w OFE proponowanymi przez ministra Boniego?
- Na razie czekam na ten projekt. Chciałem podkreślić jedną rzecz; nie podoba mi się to, kiedy oponenci mówią, że rząd chce obywatelom zabrać pieniądze. To nieprawda.
- Przecież rząd zaatakował prywatne pieniądze obywateli...
- Nie zaatakował. Oczywiście jest pytanie, czy to ma być czasowe, czy ma być na stałe. Na tym będzie polegać debata, o tym będziemy rozmawiali w Sejmie.
- Czy Grzegorz Schetyna jest za zmianami w OFE, czy nie?
- Jako człowiek, który wybrał OFE, jestem oczywiście za tym systemem. Projekt rządowy jest rozwiązaniem budzącym kontrowersje. Zmniejszenie składki przekazywanej do OFE uważam za smutne, ale konieczne. Rząd nie widzi innych możliwości. Świat wychodzi z poważnego kryzysu, nie wszyscy go przetrwali. Następuje powolna stabilizacja, teraz musimy wprowadzać reformy. Oczywiście trzeba to robić równolegle - szukać oszczędności, nawet w taki sposób, jak w przypadku OFE, ale też podjąć wyzwanie reform. Weźmy emerytury mundurowe. Propozycję reformy przygotowałem do jesieni 2009 r. przed odejściem z MSWiA. Dziś uzdrowiony system mógłby już działać. Wtedy związkowcy protestowali, a teraz mówią, że to był dobry pomysł. Wszyscy musimy się nauczyć odpowiedzialności za Polskę. To nie jest kraj ani koalicji, ani związków zawodowych, lecz nas wszystkich.
- Patrząc na działania rządu, widać, że nie ma on wizji rozwoju Polski.
- To nieprawda, Platforma ma konkretny pomysł na rozwój kraju. Przedstawiliśmy tę wizję na początku kadencji. Niestety, w miarę upływu czasu ta wizja była dość brutalnie weryfikowana pod kątem możliwości budżetowych i organizacyjnych. Jeśli ktoś nie weryfikuje planu inwestycyjnego, programu, który przyjmuje na początku kadencji, nie weryfikuje go ze stanem budżetu, to jest nieodpowiedzialny. Może być tak, jak było na Węgrzech w poprzedniej kadencji. Dawano kolejne podwyżki, "trzynastki" i jeszcze bardziej zadłużano kraj. Do tego chcecie nas namówić? Nawet jeśli trzeba zagryźć zęby i powiedzieć "przepraszamy, nie damy rady", to trzeba to zrobić.
- Czy marszałek Schetyna myśli o drugiej kadencji?
- To zależy od wyniku wyborczego i od Platformy.
- Dobrze się pan czuje w roli marszałka?
- To jest dobre miejsce, które uczy dystansu, ale też szukania kompromisu wśród wszystkich partii.
- Idealna trampolina na fotel premiera?
- Idealną trampoliną dla wszelkich planów ludzi Platformy jest realizacja złożonych obietnic i w konsekwencji zwycięstwo wyborcze.
- Do kogo jest panu bliżej - premiera czy prezydenta?
- Sejm znajduje się między Pałacem Prezydenckim a Kancelarią Premiera. Dosłownie.
- Wysokie notowania PO wynikają z tego, że przeciwnikiem jest Jarosław Kaczyński, którego wielu Polaków zwyczajnie się boi. Chciałby mu pan podziękować?
- Tak, oczywiście. Nie tylko jemu. Także wielu ludziom z PiS, którzy zachowują się tak, jak możemy to zobaczyć w ich sejmowych wystąpieniach czy w telewizji. Mówiąc poważnie, uważam, że tak agresywne i emocjonalne prowadzenie polityki pokazuje, że nie wszyscy się uczymy.
- Uciekł wam poseł Wojciechowski do PJN. Nie jest pan na niego zły?
- Nie, ostatnie miesiące przed wyborami zawsze są takie nietypowe.
- Upadek Palikota bardzo pana cieszy?
- To jest lekcja skromności dla tych wszystkich, którzy uważają, że jak ich ludzie rozpoznają na ulicy, to mogą robić wszystko. Trzeba mieć dystans do siebie i trochę pokory.
- Pan go wypychał z PO...
- Uważałem, że lepiej by był poza PO, niż szkodził jej i ludziom, którzy do niej należą. Palikot znalazł się poza, i jego głos przestał być słyszalny. - Jak to jest, że przedsiębiorcy ganią Tuska, a Leszek Miller dostaje nagrodę BCC?
- To jest sygnał od przedsiębiorców; starajcie się bardziej, wprowadzajcie zmiany, które pomogą gospodarce. Trzeba ich słuchać. Pół żartem, pół serio: ta nagroda pokazuje, że wszystko stanęło na głowie - socjaliści przerzucili się na liberalizm, a liberałowie nauczyli się wrażliwości społecznej.
- Na koniec pytanie test. Sprawdzimy, czy nadal śledzi pan piłkę nożną. Kto w bramce reprezentacji na EURO 2012?
- Młody Szczęsny.
Grzegorz Schetyna
Marszałek Sejmu