"Super Express": - Premier Papandreu zapowiedział referendum w sprawie pomocy UE dla Grecji. To triumf demokracji czy próba ucieczki od trudnych politycznie decyzji?
Dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: - Gdyby ta zapowiedź była przejawem demokracji bezpośredniej, to trzeba by zapytać, czemu dopiero teraz Papandreu zdecydował się na taki krok. Wcześniej, mimo licznych cięć czy surowych reform nie pytał obywateli o zdanie.
- Czyli polityczne cwaniactwo?
- Najbardziej racjonalnym wytłumaczeniem wydaje się jednak próba uniknięcia odpowiedzialności jego partii za podjęte decyzje, które mocno uderzyłyby w Greków. Nie wykluczałbym też, że jest to forma cichego wyjścia ze strefy euro. Coraz częściej mówi się przecież o pozbyciu się Grecji ze strefy euro lub jej dobrowolnym opuszczeniu Eurolandu.
- Papandreu nagle zmienił front i nie chce ratować euro w Grecji?
- Wiemy, choćby na przykładzie Islandii, że standardową formą wyjścia z głębokiej zapaści gospodarczej jest dewaluacja narodowej waluty. Grecja niestety jej nie ma i taki zabieg jest w tym momencie niemożliwy. Można więc sobie wyobrazić, że grecki premier doszedł do wniosku, że powrót do drachmy to najlepszy scenariusz dla jego kraju i zaczyna go po cichu realizować. Propozycja referendum, którego wynik jest w zasadzie z góry przesądzony, może być więc jakąś formą realizacji tego celu.
- Dla Europy, która włożyła wiele wysiłku w ratowanie Grecji i euro w tym kraju, może to być nie do przełknięcia. Liderzy Niemiec i Francji pozwolą Papandreu na taki manewr?
- Coraz więcej Niemców, Francuzów czy mieszkańców innych krajów strefy euro z dużą ulgą przyjęłoby opuszczenie jej przez Grecję. Również w ekonomistach dojrzewa przeświadczenie, że byłoby to najlepsze rozwiązanie. Kto wie, czy nie ma już cichego porozumienia między Grecją a resztą Eurolandu w tej sprawie. Wydaje się zresztą, że także kraje takie jak Portugalia, Hiszpania czy Włochy też w pewnym momencie nie będą chciały pozbyć się wspólnej waluty, żeby ratować własne, coraz bardziej rozregulowane gospodarki.
- Wielu polityków obawia się, że wyjście choćby jednego kraju ze strefy euro byłoby końcem tej waluty. Podziela pan te obawy?
- Na pewno byłby to koniec Eurolandu w obecnym kształcie. Niemniej euro przetrwałoby jako waluta mocnych i bogatych krajów na północy Unii Europejskiej.
- Nie byłoby to faktycznym przypieczętowaniem podziału Unii na lepszych i gorszych?
- Bez wątpienia. Niewykluczony jest też jeszcze gorszy scenariusz, który zakłada jakąś formę rozpadu UE. Wyjście Grecji ze strefy euro może być takim wstrząsem, że doprowadzi ono do wyjścia tego kraju z Unii w ogóle, choć Grecy akurat tego raczej by nie chcieli.
- Co stanie się z takimi krajami, jak Polska, które są zobowiązane do przyjęcia euro? Ktoś nas w tym elitarnym gronie będzie jeszcze chciał?
- Na pewno będziemy musieli poczekać na zaproszenie, bo nawet gdybyśmy bardzo chcieli, to nikt nas nie przyjmie bez spełniania odpowiednich warunków zapisanych w traktacie akcesyjnym. Nie sądzę jednak, żeby kryteria przyjęcia do strefy euro zostały zaostrzone. Należy raczej oczekiwać dokładniejszej ich weryfikacji, niż miało to miejsce do tej pory. Dlatego przed Polską stoi wiele wyzwań, żeby tę weryfikację przejść.
- W obliczu niepewnej przyszłości euro jest jeszcze sens, żeby starać się o przyjęcie euro?
- Na pewno nie powinniśmy przejawiać w tej sprawie nadmiernego pośpiechu, ale w naszym interesie są starania o dołączenie do obszaru północy, w którym euro przetrwa. Polska ze swoim położeniem geopolitycznym musi dążyć do tego, żeby być w klubie silnych. Nie możemy sobie pozwolić na spadek do drugiej kategorii krajów europejskich, a tylko ściślejsza integracja ze stabilnymi krajami Wspólnoty pomoże tego uniknąć.
Dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas
Politolog. Uczelnia Vistula