"Super Express": - Prezes PiS Jarosław Kaczyński udał się na Ukrainę. Pojawiły się głosy, że powinni się tam pojawić także inni politycy, jak minister spraw zagranicznych, a może i premier. Minister Sikorski ograniczył się do kuriozalnego wpisu na Twitterze...
Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: - I tak powinni zrobić. Nasi politycy powinni się pojawić nawet już na pierwszych demonstracjach po zawieszeniu podpisania traktatu o stowarzyszeniu z UE przez Janukowycza. I to z różnych stron sceny politycznej, na jak najwyższym szczeblu. Dobrze, że Kaczyński pojechał do Kijowa, zwłaszcza jako były premier. Ale powinien tam także pojawić się minister spraw zagranicznych Sikorski. To on jest jednym z głównych polityków, którym Unia powierzyła realizowanie Partnerstwa Wschodniego.
- Które okazało się fiaskiem?
- Nie sprowadzałbym Partnerstwa Wschodniego do Ukrainy. Szczyt w Wilnie mimo zawodu wywołanego zachowaniem Kijowa nie był klęską. Parafowano tam traktaty o stowarzyszeniu z Gruzją i Mołdawią. To są dopiero kraje pod brutalnym naciskiem Rosji! W obu są zbuntowane prowincje obsadzone przez rosyjskie wojska, nie wspominając o szantażu ekonomicznym. A jednak władze tych dużo mniejszych i słabszych krajów niż Ukraina nie zachowały się jak prezydent Janukowycz.
- Głosy, że Janukowycz został postawiony przez Rosję pod ścianą i nie miał wyjścia, były dość częste...
- Miał wyjście i wcale nie musiał zawieszać stowarzyszenia z UE. I mam nadzieję, że wróci jeszcze na słuszną drogę. On sam zapowiedział, że decyzję podejmie w grudniu. Podpisując stowarzyszenie, zyskałby wysokie uznanie na Ukrainie i w Unii. Ale także w USA i Kanadzie, które są często zapominane, a dla polityki ukraińskiej szczególnie ważne, jako miejsce zamieszkania największych i najbogatszych diaspor ukraińskich.
- Nie ma pan wrażenia, że krajom Unii Europejskiej tak naprawdę wcale na tym stowarzyszeniu Ukrainy z UE nie zależy?
- Na podpisanie umowy stowarzyszeniowej Zachód zareagowałby pozytywnie. Nawet te kraje, które ma pan na myśli, publicznie nie odważyłyby się tego głosić. Oczywiście nie oznacza to, że uważam ofertę Unii Europejskiej za optymalną. Są w niej braki. Największy nie dotyczy jednak finansów. Chodzi o to, że Unia nie zapowiedziała do tej pory członkostwa dla Ukrainy. Choć uczyniła Turcję, nie bardziej europejską niż Ukraina, oficjalnym kandydatem.
- Teraz już na to za późno?
- Nie. Teraz Unia powinna stwierdzić na szczycie Rady Europejskiej 19-20 grudnia, głosami liderów państw członkowskich, że Rada w imieniu UE w odpowiedzi na wolę mieszkańców Ukrainy uznaje ten kraj za państwo europejskie w sensie traktatowym i zapowiada, że w przyszłości Ukraina stanie się członkiem Unii, jeśli będzie taka jej wola.
- To realne?
- Dokładnie to zrobiło NATO w 2008 r., zapowiadając, że w przyszłości Ukraina i Gruzja staną się członkami Sojuszu. Bez określania konkretnej daty. I Unia powinna zrobić to z jak największym rozgłosem, demonstracyjnie. Tak, żeby ta informacja dotarła do każdego Ukraińca, nawet w najbardziej zapadłej prowincji. Oprócz tego powinna też znieść wizy na krótkie wizyty turystyczne i rodzinne. Obydwa te działania byłyby ważniejsze niż pieniądze.
Grzegorz Kostrzewa-Zorbas
Politolog, uczelnia Vistula, "wSieci"