Droga energia? Podziękujcie Kaczyńskiemu i Tuskowi
Przyprawiające o zawał serca podwyżki cen prądu i gazu, które wejdą w życie od 1 stycznia, będą kolejnym uderzeniem w kieszenie Polaków. Zwłaszcza tych mniej zamożnych. Premier Morawiecki winą za gigantyczne wzrosty cen energii, a w konsekwencji wszystkiego, obwinia unijny mechanizm handlu uprawnieniami do emisji (ETS). Tyle że to obrażanie się na skutki, a nie przyczyny wzrostu cen.
To, że ceny uprawnień na emisję CO2 będą rosły, było wiadomo już od 2005 r., czyli od kiedy ETS wprowadzono. Wiadomo było, że polska gospodarka oparta na węglu, a więc surowcu wyjątkowo „emisyjnym”, potrzebuje zmian. Nikt się na nie jednak nie zdecydował – ani pierwszy rząd PiS, ani PO, ani drugi rząd PiS. Dziś płacimy za skutki zaniedbań kolejnych rządów POPiS.
Świat nie jest statycznym układem, w którym nic się nigdy nie zmienia. Wprost przeciwnie – nieustannie zmieniają się warunki, w którym przychodzi funkcjonować państwom i społeczeństwom. Po to wybieramy polityków, żeby te zmiany rozpoznawali i potrafili nas do nich zaadaptować. Oczywiście, czasami okoliczności zmieniają się dramatycznie z dnia na dzień. Albo nawiedza nas wielki kryzys gospodarczy (jak ten z 2008 r.), albo – co akurat znamy doskonale – wybucha pandemii groźnej choroby. Wtedy politycy muszą improwizować, by sobie z tymi wyzwaniami poradzić.
Polecany artykuł:
Zmiany w energetyce nie były jednak hiszpańską inkwizycją, której nikt się nie spodziewał. To zapowiedziana rewolucja, do której można i trzeba było się przygotować. Wtedy ceny uprawnień do emisji nie wpływałyby tak dramatycznie na ceny energii. Tymczasem w Polsce prąd w 80 proc. powstaje ze spalania węgla, bo żadna ekipa rządowa od 2005 r. transformacji energetycznej nie raczyła przeprowadzić. Ba! Nawet jej nie zaczęła!
To zresztą najlepszy przykład na dysfunkcyjność modelu politycznego opartego na POPiS. Obie partie były przez ostatnie 16 lat zajęte zwalczaniem siebie nawzajem, kłótniami o samoloty; o to, kto stał tam, gdzie ZOMO, kto jest zdrajcą, a kto świrem. Ale nie były w stanie odpowiedzieć na wyzwania cywilizacyjne, które przed Polską stały i stoją. Rachunek za zabawy w piaskownicy Tuska i Kaczyńskiego płacimy jednak my, zwykli obywatele.