Prowadząca zaczęła spotkanie od pytania, czy wiadomo coś na pewno w 18 godzin po uderzeniu rakietowym w Przewodów pod Hrubieszowem, w wyniku którego zginęło dwóch obywateli Polski. - Niestety na pewno to nie wiemy nic. Będziemy wiedzieli z oficjalnego komunikatu, który zostanie opublikowany przez rząd. Dopiero wtedy będziemy wiedzieć, co się wydarzyło - ocenił generał.
- Czy to, co się stało miało charakter incydentalny? Nie był to planowany ze strony Rosji atak? - pytała wojskowego prowadząca "Express Biedrzyckiej". - Myślę, że taką tezę możemy przyjąć. Wydaje mi się, że te dwa nasze województwa, czyli podkarpackie i lubelskie miały opracowane procedury na wypadek takiego zdarzenia, gdyby zakładać, że przecież ta wojna już trwa tyle miesięcy i tereny przy granicy z Polską są tak intensywnie atakowane rakietami przeciwnika, to siłą rzeczy Polska musiała mieć takie procedury przygotowane - mówił gen. Cieniuch.
Kamila Biedrzycka zwróciła uwagę właśnie na te procedury. - Czy po tym, co się wydarzyło, ma pan poczucie, że procedury były przygotowane i zadziałały? Jakimś cudem coś się prześlizgnęło przez granicę. Co się stało z polską obroną przeciwrakietową? - pytała prowadząca. - Mówiąc o procedurach miałem na myśli przede wszystkim procedury po fakcie, które muszą być stosowane w państwie i mam nadzieję, że one są w tej chwili realizowane. Natomiast pytanie, dlaczego rakieta się prześlizgnęła, to jest pytanie z innego zbioru. Chcielibyśmy żyć w bezpiecznym państwie, gdzie nic się nie prześlizga, możemy pracować, uczyć się, odpoczywać, funkcjonować. Musimy jednak od razu powiedzieć sobie, że technicznie rzecz biorąc nawet, gdybyśmy zgromadzili na tym odcinku granicy wszelkie nasze środki obrony przeciwrakietowej, to taki incydent prześlizgnięcia się pojedynczej rakiety nadal jest możliwy - odpowiadał gen. Cieniuch.
- Na odcinku tych dwóch województw zagrożenie jest większe, w związku z powyższym przeciwdziałanie powinno być bardziej intensywne. Nie możemy natomiast wysunąć tezy, że w razie zmasowanego ataku 100 proc. rakiet zostanie strąconych. Zawsze jest to prawdopodobieństwo jakieś i zawsze jest niebezpieczeństwo, że coś może się prześliznąć - oceniał wojskowy.
Kamila Biedrzycka cytowała w trakcie programu komentarz jednego z widzów, który przekonywał, że obrona przeciwrakietowa Polski nie istnieje. - Z obroną przeciwrakietową w Polsce mamy problem - potwierdził generał. - Obrona przeciwlotnicza jeszcze jakaś tam jest. Ale te środki przeznaczone do rażenia rakiet są nieliczne i na tych pułapach, na których są nieefektywne. Na wysokich pułapach, niestety, dopóki nie zostaną dostarczone baterie Patriot... Na pewno Patriotów potrzeba dużo więcej. Wstępne obliczenia mówiły o 8 bateriach, ale to nie pokrywałoby obszaru całego kraju. Ale pokrywałoby kierunki najbardziej niebezpieczne. Byłyby to pierwsze, profesjonalne, wysokotechnologiczne środki obrony przeciwrakietowej - wskazywał generał.