"Super Express": - Dotarliśmy do raportu wewnętrznego dla ministra Błaszczaka, w którym wskazano na przyczyny piątkowego wypadku prezydenckiej limuzyny.
Gen. Marian Janicki: - I jakie są ustalenia?
- Przede wszystkim opona, będąca jego przyczyną, została uszkodzona jeszcze przed wyjazdem w trasę. Do tego zamiast limuzyną prezydent powinien poruszać samochodem terenowym.
- Nie mam żadnej satysfakcji, bo w BOR spędziłem 27 lat mojego życia zawodowego, ale niestety, potwierdzają się moje podejrzenia, o których mówiłem w weekend. Limuzyna poruszała się w trudnym terenie górskim. Musiała podjechać jak najbliżej stoku, na którym na nartach jeździł prezydent. Warunki na drogach dojazdowych do wyciągów są trudne. Ich okolice pełne są ostrych kamieni i brył lodu. Niejednokrotnie są głazy, które przeszkadzają w jeździe. Dość łatwo w takich warunkach o uszkodzenie opony, zwłaszcza w tak ciężkim samochodzie, jakim jest limuzyna prezydencka. Nawet omijając te przeszkody, można najechać na krawężnik i oponę uszkodzić.
- Pamiętam, że wspominał pan o wskazanym w raporcie złym doborze samochodu.
- Dokładnie. To szkolny błąd. Przede wszystkim szefa ochrony. To on decyduje, jaki samochód dobrać. Na pewno wiedział, że pan prezydent udaje się w góry. W takich warunkach głowa państwa powinna się przemieszczać w samochodzie terenowym z napędem na cztery koła. Wybrano limuzynę z napędem na tylną oś. To duży błąd. Co więcej, ochrona poruszała się terenówkami. Nie wiem, czemu prezydentowi nie zapewniono takiego pojazdu.
- Limuzyna przejechała trasę z Warszawy na południe Polski na własnych kołach, choć powinna być przewieziona na lawecie. Jakby tego było mało, nikt nie sprawdził trasy przed przejazdem prezydenckiej kolumny.
- Biuro Ochrony Rządu posiada specjalne samochody ciężarowe do transportu prezydenckich aut. Po to kilka lat temu je zakupiono, by pancerna limuzyna robiła jak najmniej kilometrów. Powinna ona służyć do przejazdu krótkich odcinków drogi. To samochód, który służy przede wszystkim celom reprezentacyjnym. Powinno unikać się przejazdów nim na długich trasach i nieutwardzonych drogach. W tym wypadku nie spełniono ani jednego, ani drugiego warunku.
- Wspomniał pan o szkolnym błędzie szefa ochrony prezydenta. W mediach sporo się natomiast mówi o głębokich zmianach kadrowych w obstawie Andrzeja Dudy. Kierownictwo nie miało wcześniej doświadczenia w zarządzaniu ochroną. Te zmiany mogły mieć swój wpływ na to, że błędy zostały popełnione?
- Na pewno jeśli chodzi o dobór kierowcy dla pana prezydenta, to nie mógł być on lepszy. To był właściwy człowiek na właściwym miejscu. Natomiast jeśli chodzi o ludzi, którzy decydują o zasadach ochronnych w danym dniu, nie chciałbym się wypowiadać. Nie znam bowiem szczegółów. Wiem jedynie tyle, ile podają media. Niemniej jeśli rzeczywiście do takich zmian doszło, to należałoby się zastanowić, czy wymiana ludzi doświadczonych, z kilkunastoletnim stażem, na osoby, które nie mają doświadczenia w zarządzaniu ludźmi, jest rzeczywiście czymś pożądanym. Musimy mieć bowiem świadomość, że chodzi o ochronę najważniejszej osoby w państwie i nie może dochodzić do takich przypadków, jakie miały miejsce w piątek.
- Doświadczenie w doborze ochrony prezydenta to sprawa kluczowa?
- Nie może dowodzić ochroną człowiek, który wcześniej nie dowodził grupą ludzi. Który nie przeszedł szlaku bojowego. Dowodzenie pojedynczą grupą ochraniającą ministra czy marszałka Sejmu to nie to samo, co kierowanie grupą ochronną. Poza tym szef ochrony powinien cieszyć się wśród podwładnych dużym szacunkiem. A ten szacunek wynika z doświadczenia. Przecież każdy członek ochrony ogląda się na szefa ochrony.
- Polityczną odpowiedzialność za zaistniałą sytuację ponosi minister Mariusz Błaszczak?
- Nie jestem od oceniania polityków. Mogę tylko wskazywać na błędy proceduralne.