„Super Express”: – Europarlament ogłosił, że może zacząć pracować nad projektem dyrektywy „w sprawie adekwatnych wynagrodzeń minimalnych”, żeby było sprawiedliwie. To dobra inicjatywa?
Andrzej Sadowski: – Wszelkie próby wprowadzenia ujednoliconych podatków, do czego dąży UE, adekwatnych wynagrodzeń minimalnych czy innego tego typu parametru finansowych na samym końcu okażą się elementem ograniczającym konkurencję państw, które później przystąpiły do UE przed tymi, które Unię tworzyły. To nie jest, jak to się przedstawia, dobrodziejstwo dla obywateli. W mojej ocenie jest to próba administracyjnego narzucenia ceny pracy w części państw. Gdyby doszło do narzucenia wysokości wynagrodzenia minimalnego, przy ciągle zróżnicowanych strukturach cen, doprowadzi to do uzyskania administracyjnej przewagi „starej” Unii nad „młodą”.
– Gdyby doszło do podwyżek wynagrodzeń minimalnych, pewnie nie w Luksemburgu, ale w Bułgarii, a może i w Polsce, to Unia coś da na sfinansowanie takiego rozwiązania?
– Sfinansują je obywatele krajów, w których podwyższono by płacę minimalną. Pieniądze nie będą pochodziły z mitycznego funduszu UE, która wszystkim wyrówna, by było sprawiedliwie. W Luksemburgu, gdzie mają najwyższe wynagrodzenie minimalne ze wszystkich państw unijnych, nie jest ono poziomem referencyjnym. To znaczy, że ludzie zarabiają tam znacznie więcej niż 2200 euro. W Polsce natomiast realna wycena pracy, zwłaszcza tej najprostszej, jest znacznie niższa. Gdyby prawdziwa była teza, że poprzez urzędowe wyznaczanie wysokich wynagrodzeń, bylibyśmy od razu bogatsi, to proponuję wyznaczyć minimalne wynagrodzenie na poziomie pensji ministra. Nie jest prawdziwa, bo dobrobyt nie pochodzi z wydrukowanego pieniądza. On musi mieć pokrycie w wypracowanych dobrach, a nie w decyzjach politycznych.
– Bogaty jest ten, który więcej wyeksportuje, więcej sprzeda? Dobrze mówię?
– Raczej ten, kto ma największe marże, bo niekoniecznie trzeba dużo sprzedawać, wystarczy sprzedawać z o wiele większym zyskiem, czyli marżą. Podaję przykład: Polska jest potentatem w europejskim przemyśle meblowym. 80-90 proc. tego co wyprodukujemy jest eksportowane. Jak się jednak popatrzy na zyskowność tej branży, to jest ona niewielka, na poziomie procenta. A największe zyski mają firmy pośredniczące w sprzedaży polskich mebli w Niemczech czy w Austrii, ale nie polski producent!
– To dlatego w Polsce zarabia się mniej niż w Austrii?
U nas nie mamy tylu wypracowanych dóbr, by uzasadniało to przyjęcia czegoś, co byłoby europejskim wynagrodzeniem podstawowym. Podobnie rzecz ma się z ujednoliceniem podatków. Co to oznacza? Jeżeli mamy te same podatki, a niższy poziom życia, to jak można konkurować ze „starą” Unią? Na szczęście, przynajmniej na razie, UE nie jest w stanie narzucić, jakiegoś jednakowego, wynagrodzenia – na przykład minimalnego – w całej Unii.
– U nas niektóre z kosztów życia są równe lub zbliżone do tych zachodnich, inne znacznie niższe. Jak ktoś ma, po przeliczeniu – 609 euro, to pewnie chciałby mieć 740 euro, tyle, ile ma minimalnie Portugalczyk…
Jeśli będzie się gwarantować coraz wyższe czy świadczenia społeczne, czy minimalne pensje, to wcale nie oznacza, że ich wartość dób i usług będzie odpowiadała tej samej, gdy były niższe. Następuje psucie pieniądza, czyli obniżanie jego wartości.
– Zdrożałaby wówczas kiełbasa? Sporo?
– Nie będą zgadywał. To pokazałby realne procesy, które w Polsce już dziś zachodzą. Jeśli rząd wprowadza pusty pieniądz na rynek, to realne ceny dóbr dostosowują się do ilości pieniądza będącego na rynku. Gdyby doprowadzono do tego, że wypłacane są pieniądze nie wynikające z zwiększenia efektywności pracy i towaru na rynku by nie przybyło, to ceny mogą iść tylko w jednym kierunku – w górę.
– Gdyby za sprawą unijnej dyrektywy w sprawie „sprawiedliwej płacy minimalnej w UE” doszło u nas do znacznego jej wzrostu, skutkowałoby to inflacją, czyli wzrostem cen?
– Jak najbardziej, taki byłby tego skutek.