Felieton Matthew Tyrmanda: Jaki byłby Dziennik 2014?

2014-06-07 4:00

Więź mojego ojca Leopolda z Warszawą jest legendarna. Duch tego miasta jest obecny jako charakterystyczna część tego, co przelewał na papier. Ten duch cenił wartość życia na całość, stanie przy tym, w co się wierzy, walkę z przeciwnościami i tymi, którzy je narzucali.

Więź mojego ojca Leopolda z Warszawą jest legendarna. Duch tego miasta jest obecny jako charakterystyczna część tego, co przelewał na papier. Ten duch cenił wartość życia na całość, stanie przy tym, w co się wierzy, walkę z przeciwnościami i tymi, którzy je narzucali.

Przez 9 lat, najczarniejszych, ale zarazem na wiele sposobów najważniejszych i formujących go intelektualnie, mieszkał w dawnym budynku YMCA, niedaleko placu Trzech Krzyży. Mieszkał w obrzydliwej, małej komorze, co pozwoliło na stworzenie tekstu kluczowego dla zrozumienia doświadczania komunizmu w Polsce i życia za żelazną kurtyną w Europie w ogóle.

Zobacz: Jarosław Gowin dla "Super Expressu": Lipa to przesada, ale wynik nie cieszy

Jego "Dziennik 1954" został właśnie wydany po angielsku w USA. Pierwszy raz. I mam pewność, ze poinformowanie innych o tym, jak naprawdę wyglądało życie w PRL, byłoby dla niego ważne. Chciałbym tu podziękować tłumaczom Anicie Shelton i Andrzejowi Wróblowi, dzięki którym mogłem poznać myśli mojego ojca i jego samego na znacznie głębszym poziomie, co było dla mnie silnym i budującym przeżyciem. Często zastanawiam się, jak wyglądałby dziennik mojego ojca o dzisiejszej Polsce, po 60 latach.

"Dziennik 1954" był wspaniałym portretem życia w Warszawie, ale jego prawdziwe znaczenie było inne. Był to akt oskarżenia wobec pełnego hipokryzji i społecznie szkodliwego zachowania plutokratycznych elit. Myślę, że taki "Dziennik 2014" oferowałby podobną dawkę krytycyzmu. Co więcej, myślę, że pojawiałoby się w nim wiele tych samych nazwisk! Komunistyczni aparatczycy zrodzili bowiem współczesnych, postępowych aparatczyków. Zamiast postaci narzuconych przez Sowietów, mamy współczesne elity polityczne, które zasiedliły rozmaite ciała decyzyjne w Brukseli i Strasburgu. I ci ludzie też czują potrzebę narzucania społeczeństwom jednego edyktu za drugim, choć zwykli ludzie zdecydowanie woleliby, żeby po prostu zostawić ich w spokoju i dać im żyć, pracować, prowadzić działalność i zajmować się swoimi rodzinami. Europejskie elity pracują blisko z ich krajowymi odpowiednikami w polskim aparacie. Przychodzą mi tu na myśl także obecni, ciążący nam liderzy. Niemal tak jak dawne politbiuro utrudniają oni rozwój polskiej przedsiębiorczości, indywidualizmu, inwestycji, tworzenia miejsc pracy i rodzin, kombinując z nowymi przepisami, podatkami i legislacyjną aktywnością, która istnieje tylko po to, żeby pomnażać liczbę urzędników i zakorzeniać biurokrację. Wypychają zaś na aut ludzi, którzy chcą merytokracji i konkurencji. Wiem, że mój ojciec nie byłby szczęśliwy, widząc to XXI-wieczne status quo, niezależnie od tego, jak nagłego i wielkiego skoku dokonał wielki, polski naród, zrzucając jarzmo komunizmu. Czytałem i studiowałem jego politologiczne prace z lat 60., 70. i 80. I wiem, że odczuwał wrodzoną niechęć dla nadmiaru urzędniczej aktywności rządu. Widział, że ludzka sprzedajność tych, którzy tworzą władze nie działa na naszą korzyść, ale aktywnie przeciwko nam, w dodatku na nasz koszt. Myślę, że jeśli rozejrzymy się po dzisiejszej Europie i Ameryce, będzie to oczywiste.

ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Super Expressu na e-mail