Jako ateista Leszek Miller (nic nam nie wiadomo, by się nawrócił) może wątpić, że Chrystus zmartwychwstał, a za życia chodził po wodzie (Jeziora Galilejskiego). Jednak z tym wątpieniem w dzieworództwo to europoseł Miller trafił kulą w płot, gdyż co co jak co, ale partenogeneza – bo tak się medycznie określa dzieworództwo – to nie jest już fikcja rodem z komedii „Seksmisja” w reżyserii Juliusza Machulskiego. Partenogeneza, jak do pewnego czasu głosiła nauka, jest możliwa w świecie zwierząt (ale nie ssaków), ale u ludzi (poza nazwijmy to zjawiskami nadprzyrodzonymi) już nie. „Aby wszystkie geny ssaka – a więc i człowieka – uaktywniły się, w zygocie muszą spotkać się zarówno te pochodzące od matki, jak i te od ojca. W przeciwnym razie niektóre fragmenty DNA pozostałyby „wyłączone”, a płód nie mógłby się rozwinąć” – tłumaczyła „Focusowi” (w 2015 r.) dr Barbara Pietrzak, zoolog z Zakładu Hydrobiologii Uniwersytetu Warszawskiego. To wszystko już nie jest takie oczywiste po tym, jak w 2017 r. brytyjscy stworzyli stworzyli ludzkie embriony bez wykorzystania plemników! W tym miejscu można przeczytać o tym odkryciu.
Tak więc zarzut, że dzieworództwo (jak sugerować zdaje się Leszek Miller) to jakiś zabobon albo inny „fakt” natury religijnej jest – co najmniej – nietrafny. Wydaje się, że drzewa w Rosji też są różnej twardości lub samoloty Tu-154M były produkowane ze zmiennym reżimem zachowania jakości, bo we wrześniu 2010 r. takiż samolot (jak będący na wyposażeniu 36. Pułku Specjalnego Lotnictwa Transportowego) znalazł się w podobnej sytuacji, jak rządowa „tutka” Zacytujmy fragment depeszy PAP z tego czasu: „Lecący z Jakucji do Moskwy samolot pasażerski Tu-154M rosyjskiego czarterowego towarzystwa Ałrosa przymusowo lądował w bazie śmigłowcowej w miejscowości Iżma w Republice Komi na północnym wschodzie Rosji europejskiej - podały rosyjskie media. Samolot osiadł na dawnym lotniskowym pasie startowym, przeznaczonym obecnie dla śmigłowców i na znacznej części porośniętym młodymi drzewami. Przyczyniły się one do złagodzenia skutków lądowania”. Fakt, drzewa nie miały po 150 cm w obwodzie, u podstawy pnia. O tę w Smoleńsku samolot zahaczył na wysokości 666 (nomen omen) cm.