"Super Express": - Zajęła się Pani Narodowymi Siłami Zbrojnymi, które cały czas przez część opiniotwórczych środowisk są przedstawiane jako najgorsi „bandyci” i „faszyści”. Mamy ostatnio głośny przypadek „wybitnego socjologa”, prof. Zygmunta Baumana, który z ramienia KBW ścigał po wojnie takich „bandytów”. Można odnieść wrażenie, że w Polsce nadal promuje się tradycje walki z żołnierzami wyklętymi…
Elżbieta Cherezińska: - Gdybym bała się trudnych tematów, pisałabym książki kucharskie, najlepiej o jajecznicy, bo przy niej trudno cokolwiek zepsuć. Kiedy pierwszy raz przeczytałam o marszu Brygady Świętokrzyskiej, jak po rozkazie swego dowództwa w styczniu 1945 r. ruszyła na Zachód, przebiła się przez niemiecki front i połączyła z III armią amerykańską gen. Pattona, pomyślałam – to niemożliwe. Dlaczego tak mało ludzi o tym wie, przecież to scenariusz na film Quentina Tarantino.
Dlaczego w takim razie tak niewiele o nich wiemy?
Przez czarną legendę o NSZ, narzuconą przez komunistyczną propagandę i sączoną przez lata PRL-u. Termin „polscy faszyści” powstał przecież w gabinecie Stalina. Zamiast powtarzać te kłamstwa, lepiej przyjrzeć się prawdziwym losom żołnierzy Brygady.
Ale mamy też np. niebywały marsz żołnierzy Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego Armii Krajowej z Kresów II RP na pomoc Powstaniu Warszawskiemu. W ciągu miesiąca prawie 900 żołnierzy w pełnym rynsztunku, z taborami, sprzętem wojskowym i kawalerią przebyło ok. 500 km, omijając posterunki niemieckie, policji białoruskiej oraz partyzantki sowieckiej. Tego typu niebywałych, a nieopisanych wydarzeń jest mnóstwo...
Mnie akurat wyjątkowo zafrapowała Brygada Świętokrzyska. Podczas ich przebijania się na Zachód, gdy szli razem z przesuwającym się frontem, czoło Brygady atakowali Niemcy, a tyły Sowieci. Czyż to nie jest symboliczna ilustracja sytuacji naszego kraju w czasie II wojny? Dowódcy Brygady negocjowali z Niemcami warunki przejścia frontu, a gdy tego dokonali, zaatakowali Niemców - od tyłu. Interesowało mnie, kim byli ci ludzie. Jeden z dowódców Brygady, ppłk Leonard Zub-Zdanowicz, cichociemny, przeniósł się z Armii Krajowej do NSZ. Drugi – klasyczny narodowiec, założyciel Związku Jaszczurczego, por. Władysław Marcinkowski, ps. „Jaxa”. Trzeci – zwykły żołnierz. Żołnierze NSZ to nie była zresztą jednorodna grupa. Wstępowali w szeregi partyzantki narodowej, bo koledzy tam szli, albo dowódca był dobry – powodów było wiele.
Tak było też z innymi organizacjami, może z wyjątkiem podległej Moskwie partyzantki komunistycznej.
Rzeczywiście powtarza się to w wielu wspomnieniach: pójdę wszędzie, byleby nie do komunistów.
W niemieckim serialu „Nasze matki, nasi ojcowie” żołnierzy AK przedstawia się jako antysemitów. Taka łatka już dawno przylgnęła do NSZ-towców. Obawiam się, że za kilka lat Niemcy zaproponują nam taką wersję historii, że „naziści” weszli do Polski w 1939 r., aby bronić Żydów przed antysemicką partyzantką polską. Wróćmy jednak do żołnierzy NSZ - nienawidzili Żydów?
Musielibyśmy każdego z nich zapytać z osobna, wtedy uzyskalibyśmy wiarygodną odpowiedź. NSZ, jako formacja narodowa, z definicji była antysemicka. Ale wobec Holokaustu i wojny z Hitlerem i Stalinem jednocześnie, zmieniły się priorytety - antysemityzm zszedł na dalszy plan. Po prostu były ważniejsze sprawy. W szeregach NSZ i w szeregach Brygady byli żołnierze Żydzi, niewielu, ale byli, piszę o nich w „Legionie”. Nie znalazłam w dokumentach żadnej akcji Brygady skierowanej przeciwko Żydom – podkreślam to – jako grupie wyznaniowej. Były akcje przeciwko konfidentom i jeśli konfidentami byli Żydzi, to tak, byli likwidowani. Tak samo jak Polacy czy volksdeutsche. Ale powodem nie była narodowość, lecz działalność przeciw państwu polskiemu i ludności.
Inny zarzut, odnoszący się do NSZ i Brygady Świętokrzyskiej to kolaboracja z Niemcami. Wiemy, że organizowane były wspólne konferencje...
Takie konferencje były, ale też po stronie AK, a czasami i wspólne. Wszystko trzeba rozważać w konkretnym przypadku. Część dokumentów się zachowała, wystarczy się im przyjrzeć. AK-owcy i NSZ-towcy konferowali z Niemcami przede wszystkim dlatego, że chcieli uwolnić więźniów. To jest coś normalnego, i nie należy bić takiej postkomunistycznej piany, że to była kolaboracja. Poza tym oni negocjowali z upadającą III Rzeszą, bo w styczniu, lutym i marcu 1945 r. hitlerowskie Niemcy trzeszczały w szwach. Oczywiście, Niemcy próbowali zbudować ligę antybolszewicką, złożoną z oddziałów różnych narodowości do walki ze Stalinem, ale to były fantasmagorie, ich ostatnia deska ratunku. Polacy w to nie weszli. A negocjacje Brygady Świętokrzyskiej polegały na tym: przejdziemy przez wasz teren, nie atakując waszych pozycji. Nie szli razem do walki. To była kolaboracja? To był realizm.
Znów spytam prowokacyjnie – ale od Niemców dostawali też żywność, broń; tylko dzięki Niemcom mogli dalej funkcjonować.
I co z tego, jeśli miesiąc po przejściu niemieckich posterunków, tych samych Niemców zaatakowali. Lepiej, żeby jedli korzonki i zginęli zimą w lesie? W opowieściach o Brygadzie bardzo cenię sobie pragmatyzm dowódców. Mieli pod rozkazami 1-1,5 tys. młodych żołnierzy, i wiedzieli, że jeśli zostawią ich w Polsce, trafią do sowieckich katowni. Mogli wyprowadzić tych chłopaków na Zachód i to zrobili, uratowali ich.
Można spytać - tylko za jaką cenę?
Ja bym tego tak nie nazwała. Jeśli dostali żywność z niemieckich magazynów na ten krótki okres przejścia, dla mnie to jest plus dla geniuszu dowódcy, który potrafił to zorganizować. Zwłaszcza, że wiemy, jak historia potoczyła się dalej. Natychmiast po okresie internowania przez Niemców na terenie Moraw przesłali meldunek do armii amerykańskiej z wykazem niemieckich pozycji i z propozycją, co z nimi zrobić. I natychmiast zaatakowali Niemców od tyłu. Mówiąc o NSZ musimy zawsze pamiętać, że jest to formacja, która nigdy nie uwierzyła, że Stalin jest „sojusznikiem naszych sojuszników”. Dla nich od początku do końca Polska miała dwóch wrogów.
Czarna legenda mówi też, że NSZ za bardzo skupiły się na walce z Sowietami, a Niemcom potrafiły odpuścić?
To nieprawda, znów pokłosie komunistycznej propagandy. Ich walka szła dwutorowo. Tam, gdzie rozgrywają się losy moich bohaterów - na południu Polski: Kielecczyzna, Lubelskie, głównym celem NSZ była ochrona ludności cywilnej, czy przed Niemcami, czy później przed Sowietami, czy przed bandami rabunkowymi. Żeby udowodnić tej zastraszonej z każdej strony ludności, że państwo polskie istnieje i może swoich obywateli strzec. Narodowcy mieli bardzo wyraźne wytyczne związane ze sposobem organizacji walki. Im nie wolno było przeprowadzać akcji we wsi, bo to ściągało represje na ludność cywilną. W tym akurat celowała partyzantka AL-owska.
Kolejna „kontrowersyjna” kwestia – NSZ brały udział w bratobójczej walce, gdzie Polak strzelał do Polaka, gdzie mordowano bezbronną ludność cywilną. To, co działo się w czasie okupacji niemieckiej ma być preludium do wojny domowej po sowieckim „wyzwoleniu”.
Przewertowałam archiwa „prawicowe”, „lewicowe” i żydowskie, i takie zarzuty są kłamstwem. Tak długo, jak będziemy mówić o bratobójczej wojnie, tak długo będziemy powtarzali propagandę sowiecką. Tak, dochodziło do walk między Polakami, ale ich powody, przynajmniej w 90 proc. nie były natury politycznej – że my jesteśmy lewica, a my skrajna prawica – taką ideologię dorobiono po wojnie. Grupy, które później AL wcieliła w swe szeregi często zaczynały od zwykłej bandyterki. To byli słynni w swojej okolicy pospolici przestępcy. Obowiązek ochrony przed nimi miejscowej ludności spoczywał na AK, czy NSZ. Dorabianie do tego ideologii walki bratobójczej jest nie na miejscu.
Można dodać, że ci pospolici bandyci z AL podlegali PPR – partii ewidentnie wrogiej Polsce, stalinowskiej. A ja spytam jeszcze, dlaczego NSZ nie scaliły się z AK? Byli zbyt radykalni, że nie mieścili się nawet w otwartej formule Armii Krajowej, która skupiała przecież ludzi i organizacje o różnych poglądach politycznych. Dlaczego nie chcieli być w głównym nurcie Polskiego Państwa Podziemnego? Czy nie osłabiali tym samym wspólnej walki z Niemcami?
Rzeczywiście naturalnym powinno być to, że istnieje jedno Państwo Podziemne, które ma jedną armię. Tak się jednak nie stało. Polska podziemna nie była monolitem. Zapleczem politycznym NSZ był nielegalny już przed wojną ONR, który również w czasie okupacji nie wchodził w skład rządu londyńskiego. To zapewne pierwszy powód, dlaczego nie doszło do scalenia NSZ z AK. W przebiegu rozmów scaleniowych widać radykalizm narodowców. Chcą wejść w skład AK, ale z zachowaniem niezależności.
Część NSZ jednak się scaliła. Czyli można było, nawet kosztem pewnych ustępstw, dążyć do jedności.
Nam, z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się to dużo prostsze, niż było wówczas. Narodowcy patrzyli na to inaczej: rząd londyński był w wymuszonym sojuszu z Sowietami. A NSZ nie mogły się zgodzić na taką narrację, że „ten Stalin to jednak jest w porządku człowiek”. Im więcej wychodziło na jaw informacji o prawdziwych intencjach i działaniach „wyzwolicieli”, tym do takiego scalenia podchodzili coraz ostrożniej. Najogólniej rzecz ujmując, postawa politycznego zaplecza narodowców zaważyła na tym, że do scalenia z Armią Krajową nie doszło. Czy słusznie? Nie mi to oceniać, nie jestem niczyim adwokatem. To była decyzja polityczna, a ja do wszystkich polityków mam stosunek krytyczny. Dla mnie najważniejsi są ludzie, moi bohaterowie.
Jak by pani na koniec scharakteryzowała swoich bohaterów – żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej?
Bękarty wojny – znów kłaniam się Tarantino. Nielegalni, bo nie scalili się z AK, więc nie byli w świetle prawa wojskiem polskim. Niepokorni, niepoprawni politycznie. Nie zgięli karku przed Stalinem. Dostali rozkaz, maszerowali na Zachód nie wiedząc, jak to się skończy. Ale ostatecznie zwyciężyli. I choć na Zachodzie rozbrojono ich, przekształcono w kompanie wartownicze – uratowali rzecz najcenniejszą: życie.
Rozmawiał Tadeusz Płużański
Elżbieta Cherezińska, pisarka, teatrolożka, autorka książki „Legion”, Zysk i S-ka, 2013